piątek, 2 sierpnia 2013

[15] Cena za moje życie


Po wyjściu Ethana miałam więcej pytań niż odpowiedzi. Ponownie krążyłam w kółko tym jednak razem moje myśli wirowały wokół tajemniczego anonima jaki dostałam kilka dni temu. Niewiele z niego rozumiałam jednak każdy głupi domyśliłby się, że inicjały C.A oznaczają Czarną Armię. Przynajmniej tak założyłam. O dziwnej Armii nie wiedziałam nic, tylko z opowieści chłopaków mogłam wywnioskować, że zajmuje się ona zabijaniem rasy Hermerskiej. Musiało być jednak coś jeszcze. Nie powołaliby tak licznej armii tylko po to, by wytropić i zabić wszystkich Hermerów na czele z Dezmą. Musiał być gdzieś kruczek, w końcu byłam świadkiem rozmowy mojego opiekuna z Margarett. Wyraźnie słyszałam jak wspominali o gniewie Czarnej Armii. Tylko co upadłe anioły miały do Larrego? Dlaczego chcieli się na nim mścić?
Moje powieki nagle zrobiły się ciężkie i wydawało mi się, że ważą tonę. Położyłam się na łóżku ustępując zmęczeniu, które dawało o sobie znać za każdym razem gdy ziewałam. Dochodziła szósta rano, a ja od wczoraj byłam na nogach. Przytuliłam głowę do miękkiej poduszki czując miętowo cynamonowy zapach Josha. Nakryłam się satynową pościelą po samą szyję i zamknęłam oczy odpływając w daleką krainę snów.

Siedziałam na drewnianych panelach i nie wiedzieć czemu płakałam jak małe dziecko, choć słowo „płakałam” było zbyt lekkim określeniem. Właściwie to darłam się w niebogłosy jakby odebrano mi ulubionego lizaka. Zlokalizowałam naprzeciwko siebie leżącą kobietę. Miała ciemne, kręcone włosy, które okalały jej szczupłą twarz. Leżała na boku z wyciągniętymi rękami do przodu. Była cała blada. I nagle zorientowałam się dlaczego płaczę. Ta kobieta nie żyła. Miała zbrudzone ubranie krwią, która spływała na ziemię. Zrobiło mi się niedobrze i czułam, że za chwilę zwymiotuje. Chciałam do niej podejść i sprawdzić puls, choć wiedziałam, że już nie żyje. Mimo wszystko kiedy próbowałam wstać moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Wciąż uparcie wpatrywałam się w leżącą kobietę i nawet kiedy próbowałam zmusić się do jakiegokolwiek ruchu nie potrafiłam. Moje ciało przestało mnie słuchać, jakby zostało sparaliżowane.
Znajdowałam się w tajemniczym domu, choć byłam pewna, że już tu kiedyś byłam. Wszystko było dla mnie obce, ale też i dziwnie znajome. Przewrócona szafka na buty w zwyczaju stała przy ścianie, choć zawsze od niej odstawała. Małe, rozbite lusterko, które teraz leżało w kawałkach na posadzce miało swoje miejsce tuż przy drzwiach od łazienki. Nie miałam pojęcia skąd wiedziałam o tych rzeczach. Miałam dziwne zaniki pamięci.
Usłyszałam czyjeś nadchodzące kroki i instynktownie skierowałam wzrok w stronę drzwi. Wydawało mi się to niemożliwe po wcześniejszej próbie spojrzenia w inną stronę niż na leżącą kobietę, a jednak moje ciało ustąpiło. Przez próg drzwi wszedł wysoki, młody mężczyzna. Nie był jednak człowiekiem, z jego pleców wyrastały białe, pokaźne skrzydła. Był aniołem. Wyglądał bardzo młodo i niezwykle elegancko. Wysoki, opanowany i jednocześnie zmartwiony.
-Octavio – odparł przykładając sobie rękę do ust. Nawet na mnie nie spojrzał. Uklęknął przy kobiecie i czegoś szukał. Przez moją głowę przepłynęły dziwne myśli, które nie należały do mnie. Brzmiały one tak: stało się to, co stać się musiało; zdumiona wpatrywałam się w anioła zastanawiając się, skąd go znam. Kiedy odstąpił od kobiety spojrzał na mnie. Zrobiło mi się głupio, bo wciąż siedziałam na durnej podłodze i nawet się nie odezwałam. Jednak kiedy anioł pokazał mi swoją twarz, zamarłam. Czarne jak noc oczy wpatrywały się we mnie z troską i żalem. To był Josh. Mój Josh. Na miłość Boską, to był on! Wyglądał jednak nieco inaczej. Miał krótsze włosy niż zwykle i ubrany był w dziwną, elegancką szatę. Zupełnie nie przypominał mi Josha, którego znałam, a jednak te oczy poznałabym wszędzie. W dodatku miał białe skrzydła. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, ale nie potrafiłam. Język jakby ugrzęzł mi w gardle. Josh podszedł do mnie i wziął na ręce. W sekundzie zorientowałam się, że nie jestem sobą, a małym dzieckiem. Miałam krótkie rączki i nóżki, włosów prawdopodobnie miałam tylko garstkę. Przeraziłam się.
-Zabiorę cię stąd Ivone.

Zlana potem z krzykiem otworzyłam oczy. Obmacałam swoje ciało sprawdzając, czy wszystko mam na swoim miejscu. To tylko sen, powtórzyłam sobie w myślach choć wiedziałam, że to nie prawda. To był jeden z moich proroczych snów, a raczej wspomnienie mojego dzieciństwa. Kiedy pierwszy raz przyśniła mi się płonąca dziewczynka oraz śmierć tajemniczej kobiety nie wiedziałam co to ma wspólnego ze mną. Teraz byłam o wiele mądrzejsza i zdawałam sobie sprawę, że moja podświadomość w dziwny sposób stara się mi przypomnieć wydarzenia z dzieciństwa, z okresu kiedy moja mama żyła.
-Aniele, wszystko w porządku? – Usłyszałam za sobą głos Josha i poczułam na plecach chłodną dłoń. Najwidoczniej musiał wrócić gdy spałam i położył się obok mnie. Przez chwilę się nie odzywałam. Musiałam dojść do siebie po dziwnym śnie i porozmawiać z Joshem. Przełknęłam ślinę.
-Co robiłeś w moim domu dwadzieścia lat temu? – Wbiłam w niego stalowe spojrzenie nie zwracając uwagi na to, jak bardzo mi ciepło. Chciałam poznać kolejną prawdę; Mina upadłego anioła ze zdziwionej przekształciła się na mieszaną. Widziałam jak bardzo zaskoczyło go to pytanie.
-Nie wiem o czym mówisz.
-Doskonale wiesz! Mówiłeś, że znałeś moją mamę jako anielicę, a nie jako człowieka. Co robiłeś w moim domu w dniu, kiedy została zamordowana?
Zacisnął wargi i zmrużył oczy. Zawahał się, a ja spojrzałam z ukosa na niego. Widziałam, że bił się z myślami. Byłam gotowa na prawdę, a zarazem wściekła na Josha. Ukrywał przede mną tak istotny fragment mego życia. Poczerniałam na twarzy i czułam jak energia napływa do mojego ciała.
-Jesteś pewna, że chcesz to usłyszeć? – Kiwnęłam głową. Łaknęłam prawdy od dzieciństwa. Musiałam w końcu się dowiedzieć wszystkiego.
-Kiedy twoja matka zakochała się w śmiertelniku i upadła wyrzekła się wszystkiego, nawet mocy upadłych aniołów. Stała się istotą śmiertelną tylko dlatego by zajść w ciążę i urodzić ciebie. My nie możemy się rozmnażać, zostaliśmy stworzeni przez Boga dla ludzi, aby ich chronić, dlatego nie możemy się wiązać. Kiedy Octavia urodziła rozpętało się piekło. Archaniołowie uznali, że jesteś dla nich zagrożeniem, że matka opowie ci o świecie aniołów i demonów, dlatego postanowili was zabić. Ona wiedziała, że zginie dlatego poprosiła mnie o pomoc. Chciała, żebym zaopiekował się tobą. Zgodziłem się, ale nie wierzyłem, że kiedykolwiek spełnię jej prośbę. Podsłuchiwałem serafinów i ukrywałem Octavię na każdy możliwy sposób. Dni mijały, wydawać by się mogło, że już nikt was nie znajdzie, aż pewnego dnia stało się to, co stać się musiało. Twój ojciec najprawdopodobniej ze strachu przed serafinami zabił twoją matkę i tego samego czynu chciał się dopuścić wobec ciebie, ale ty mu nie pozwoliłaś. Kiedy się tam zjawiłem było już po wszystkim. Wiedziałem, że muszę cię chronić, obiecałem to Octavi.
-To ty oddałeś mnie do sierocińca?
-Ivi zrozum, nie miałem innego wyjścia. – Zapłonęłam. Nie wiem jak i kiedy to się stało, ale nie wytrzymałam emocjonalnie i moja moc przejęła nade mną władzę. Josh był odpowiedzialny za moje dzieciństwo i pozwolił na to, abym spędziła je w domu dziecka. Przez te wszystkie lata winiłam za to swoich rodziców, a tymczasem to mój ukochany stał za bólem oraz cierpieniem jakie doświadczyłam przebywając w sierocińcu. Zabolało. Nie umiałam przyjąć do siebie tej prawdy. Pozwoliłam mojej mocy przejąć nad sobą kontrolę i atakować. W mgnieniu oka całe moje ciało zapłonęło. Wbijałam gorące dłonie w plecy Josha wrzeszcząc jak opętana. Nie umiałam się powstrzymać. Bezlitośnie wykrzykiwałam w jego stronę przekleństwa, raniąc jego ciało.
-Mogłeś zabrać mnie ze sobą, podrzucić jakiejś rodzinie, ale postanowiłeś mnie oddać! Jak mogłeś mi to zrobić?
-Archaniołowie zabiliby nas obu! – Odkrzyknął łapiąc moje dłonie. Nie zwracał uwagi na ból jakim go obdarzyłam. Chwycił mnie mocno i przywarł do łóżka. Poczułam jak uchodzi ze mnie energia. Kawałek po kawałku ulatniała się z mojego ciała, a ja przestałam płonąć. Mój umysł stał się jasny i przejrzysty, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Wiedziałam, że to sprawka Josha, że w jakiś dziwny sposób manipulował w moich myślach. Uspokoiłam się. Nie, nie przeszło mi. Wciąż czułam do niego wielki żal, ale emocje powoli opadały.
-Każdego dnia byłem przy tobie. Widziałem jak się budzisz i zasypiasz. Twoje problemy były moimi problemami. Pilnowałem cię i broniłem od złego. Stałaś się moją obsesją. Zawsze byłem przy tobie, nawet jeśli mnie nie widziałaś. Wiem, że nie powinienem był cię oddawać, ale to było najlepsze wyjście z sytuacji. Musiałem cię ukryć, a dom dziecka był najlepszym wyjściem. Nikt by cię tam nie szukał.
Napłynęły mi łzy do oczu, najzwyczajniej w świecie się popłakałam. Myślałam, że Josh pojawił się w moim życiu przez przypadek, tymczasem tu nic nie było przypadkiem. To dlatego ratował mnie z każdej opresji. Pojawił się na cmentarzu i w barze, kiedy Gordak chciał mnie zgładzić. Josh robił za mojego prywatnego anioła stróża, którego nie miałam. Nic nie było przypadkiem.
-Chwileczkę – nagle mnie oświeciło. Coś się nie zgadzało. – Dlaczego upadłeś? W moim śnie miałeś białe skrzydła i anielską moc, dlaczego więc teraz jesteś jednym z upadłych aniołów?
Josh zamilkł. Przeraziła mnie ta cisza. Nie musiał odpowiadać, wiedziałam już wszystko. Josh upadł, bo pomagał mojej matce i mnie. Chronił nas i za to spotkała go taka cena.
-Serafini wiedzieli, że mam kontakt z Octavią. Chcieli, abym wypełnił ich rozkazy i zgładził poczęte przez nią dziecko. Sądzili, że jesteś zagrożeniem dla świata aniołów i demonów, że masz złe geny. Nie zgodziłem się. Tamtego dnia wiedziałem, że twoja matka zginie. Przyszedłem jako pierwszy i zabrałem cię. Parę minut później zjawili się archaniołowie, ale zastali już tylko pusty dom i list ode mnie pozostawiony przy ciele Octavi. Sam zdecydowałem opuścić niebiosa i upaść na ziemię. Wiedziałem, że będą mnie maglować i szpiegować. Musiałem zniknąć z tamtego świata i odizolować się od ciebie. Gdziekolwiek bym się z tobą pojawił oni by wiedzieli.
-Matko… ja przepraszam – znowu się rozpłakałam, tym jednak razem z bezsilności. To przeze mnie Josh upadł, a ja jak głupia jeszcze parę chwil temu chciałam wyrwać mu serce. Zrobiło mi się strasznie głupio i nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam się zażenowana obecną postawą. Josh mnie przytulił. Tego w obecnej chwili potrzebowałam najbardziej. Troski. Tak długo zastanawiałam się nad historią upadku Josha. Wyobrażałam sobie przeróżne paskudne rzeczy jakich dokonał, a tymczasem on zrobił coś, co wymagało ogromnego poświęcenia. Okazał mojej mamie miłosierdzie. Jako jedyny wyciągnął pomocną dłoń w jej stronę i nie pozwolił, by stała się mi krzywda. Jak wielki dług byłam mu dłużna. To dzięki niemu żyłam i to jemu zawdzięczałam swoje istnienie. Nie ważne jak bardzo je spaprałam. On mi je podarował i musiałam być mu za to wdzięczna, bo tylko Josh zapłacił za moje życie taką cenę. 

            Minął tydzień. Równe siedem dni od czasu gdy dowiedziałam się, że to Josh uratował moje życie i równe siedem dni od czasu, gdy zamieszkałam w jego luksusowym bunkrze. Mój ukochany często wychodził i zostawiał mnie samą. Czas gnał do przodu, ale równocześnie też stał w miejscu. Wszystko było dla mnie nowe oraz stare. Widok zachodzącego słońca nad zatoką był zachwycający jak i beznadziejnie nudny. Josh nie miał telewizora co wcale mnie nie zdziwiło, więc nie miałam też wakacji spędzonych na kanapie z kubkiem maślanego popcornu. Codziennie robiłam to samo. Krążyłam bezcelowo po mieszkaniu zerkając za okno, jakby coś tam było niesamowitego. Nie wolno było mi wychodzić, ale mogłam przecież patrzeć. Cały tydzień miał swój schemat. Równo o 7.00 rano kobieta z wielkim kapeluszem na głowie oraz groteskową suknią do kostek wybierała się na zakupy. Zaraz za nią przejeżdżał młody chłopak na rowerze dostarczający gazety. Pół godziny później na ulicy pojawiał się żółty garbus. Nie był to zwykły garbus. Samochód miał w sobie tyle ekstrawagancji ile mógł tylko zmieścić. W południe nikogo nie było na ulicach, wszyscy chowali się przed upalnym słońcem i dopiero po godzinie 16.00 zjeżdżali się mężczyźni, którzy najprawdopodobniej wracali z pracy. Wieczory były ciche i spokojne. Nie słyszałam nawet nastolatków, którzy mieliby hałasować w sobotnią noc. Ta dzielnica doprowadzała mnie do szału. Nic tu się nie działo, stała rutyna. Pewnego dnia postanowiłam jednak coś zmienić.
            Gdy zapadł zmierzch, a Josh opuścił mieszkanie by spotkać się z Ethanem postanowiłam spotkać się z Verą. Wiedziałam, że mój ukochany wróci dopiero nad ranem, więc miałam mnóstwo czasu. Wsiadłam do taksówki, która zawiozła mnie alejkę dalej niż Bers Soft. Umówiłam się z Verą w zaułku, by nikt nas nie zauważył. Gdyby Larry mnie zobaczył zapewne na miejscu musiałabym mu się tłumaczyć ze swojej nagłej oraz nieplanowanej obecności. Wolałam tego uniknąć.
            Oparłam się o ceglany murek i wyczekiwałam na przyjaciółkę. Zastanawiałam się jak długo jeszcze będę gnieździć się w bunkrze Josha. Nie to, żeby nie podobało mi się wspólne mieszkanko na uboczu, ale naprawdę niekiedy czułam się jak ptaszek w klatce, wypuszczany tylko na chwilę, by wyprostować skrzydła. Miałam tego serdecznie dosyć; Usłyszałam stukot obcasów o asfalt i już wiedziałam, że to Vera. Z daleka rozpoznałam jej posturę. Krótkie włosy, tym razem natapirowane i sterczące na wszystkie strony, obcisły top oraz mini spódniczka. To był jej styl. Uwielbiała uwydatniać swoje wdzięki.
            -Co tak długo?
            -Nawet nie wiesz jak ciężko się w tym chodzi.
Vera wskazała na swoje buty, które miały co najmniej 8 centymetrów wysokości. Wzruszyłam ramionami i uściskałam ją. Brakowało mi jej obecności, pozytywnego uśmiechu na twarzy i optymistycznego myślenia o życiu.
            Rozmawiałyśmy jakąś godzinę. Opowiedziałam jej o Charliem choć pominęłam fakt, że posiada on jakieś niestworzone moce i pragnie mnie zabić. Nie chciałam jej zamartwiać. Wytłumaczyłam też, że zatrzymałam się w hotelu, żeby mnie nie znalazł.
            -To kiedy wracasz?
            -Jeszcze nie wiem – warknęłam przez zaciśnięte zęby zgodnie z prawdą. – Co powiedziałaś Larremu? Uwierzył w tą ściemę?
            -Nie masz się co nim przejmować. Wyjechał z miasta razem z Margharett.
            -Że co? – Spojrzałam podejrzanie na Verę. Dlaczego Larry wyjechał z naszą opiekunką? Zawsze wyjeżdżał sam, to było normalne. Był biznesmenem i miał naprawdę sporo spraw na głowie, ale nigdy nie zabierał ze sobą Margharett. Była naszą opiekunką i to ona się nami zajmowała podczas jego nieobecności. Kto niby teraz pełnił taką funkcję? Miałam uwierzyć, że Larry oddał klub w ręce naszych ochroniarzy? To byli półgłówki. W zwyczaju Kenny z Jaredem zamiast nas pilnować i całego lokalu obijali się na zapleczu.
            -Spokojnie, zostawił klub Jacksonowi.
Tego było już za wiele. Coś mi tu nie grało. Dlaczego akurat jemu? Przecież to osoba obca, kompletnie z zewnątrz. Czemu Larry zaufał właśnie jemu?
            -Nie wydaje ci się to dziwne?
            -Zawsze mieli wspólne sprawy. To tylko zwykła przysługa.
            -Raczej dziwna przysługa. Poprosić jakiegoś obcego faceta, żeby miał oko na jego klub – bąknęłam zgryźliwie zakładając ręce na piersi.
            -Cała ty – zacmokała teatralnie odrzucając włosy do tyłu. – Nigdy nie lubiłaś mojego chłopaka.
            Nic nie powiedziałam. Miała rację, nawet nie starałam się go polubić. Dlaczego miałabym pałać radością na jego widok wiedząc, że kradnie mi przyjaciółkę? W dodatku on coś knuł. Zawsze. W obecnej chwili żałowałam tylko, że Ethan nic na niego nie znalazł.
            -Muszę iść. Powiedziałam Jacksonowi, że idę tylko do łazienki. Zaraz będzie mnie szukał – pocałowała mnie w policzek i jeszcze raz spojrzała na mnie. Jej oczy wyrażały troskę. Martwiła się o mnie, a ja o nią. Mimo, że w wielu sprawach się nie zgadzałyśmy i tak byłyśmy sobie bliskie niż ktokolwiek inny. – Mam nadzieję, że niedługo do nas wrócisz.

            Kwadrans po zniknięciu Very wdrapałam się na ogrodzenie Bers Soft. Nie zamierzałam tak po prostu odejść wiedząc, że całym klubem włada Jackson. Chciałam znaleźć jakieś informacje. Przeskoczyłam ogrodzenie i czmychnęłam do wschodniego skrzydła rezydencji. Po cichu prześlizgnęłam się po schodach na górę, gdzie mieścił się gabinet Larrego. Wiedziałam, że nikogo nie znajdę na drugim piętrze o tej porze. Dziewczyny wiły się na scenie przed spragnionymi mężczyznami, ochroniarze z całą pewnością zajmowali zaplecze upijając się do nieprzytomności, a Jackson? O niego bałam się najmniej. Z całą pewnością był tak zajęty Verą, że nie zwracał uwagi na klub; Maszerowałam korytarzem, aż stanęłam przed dębowymi drzwiami z mosiężną klamką. Otworzyłam je i weszłam do środka. Uderzyła we mnie woń palonego cygara, jakby to miejsce zostało naznaczone przez Larrego i jego odór. Zawsze palił cygaro. W gabinecie nic się nie zmieniło. Wciąż na regałach zalegał kurz, co tylko upewniło mnie w tym, że Larry trzymał książki bardziej dla ozdoby niż do czytania. Okno nadal było zamknięte na cztery spusty i zasłonięte zieloną kotarą, jakby nie lubił słońca. Jedynie biurko wyglądało inaczej. Fotel nie był zajęty przez swojego właściciela, a na biurku nie leżały przeróżne dokumenty, kubek z czarna kawą oraz ulubiona gazeta szefa. Pomieszczenie wydawało się bez niego takie puste.
Zaczęłam szperać po regałach, ale po chwili dałam sobie z tym spokój i przemieściłam się do biurka. Szukałam jakiejkolwiek informacji o tym, gdzie udał się Larry. Biorąc pod uwagę fakt, że wiedział coś o Czarnej Armii, o czym ja nie wiedziałam był przerażający. Zastanawiałam się, co takiego ma z nią wspólnego i czy wyjazd nie dotyczył właśnie tego stowarzyszenia. Otworzyłam szafkę i natknęłam się na starą pocztówkę z Porto Rico, którą kiedyś dostał od swojej siostry. Nigdy jej nie widziałam, a Larry gdy tylko o niej wspominał zawsze miał grymas na twarzy. Szperałam dalej, ale nic nie znalazłam. Żadnych śladów podróży. I wtedy wpadłam na pomysł, by poszukać informacji w jego komputerze. Przecież teraz ludzie wszystko załatwiali przez internet. Na pewno była tam informacja, gdzie się zatrzymał. Uszczęśliwiona sięgnęłam do myszki, gdy drzwi z hukiem się otworzyły, a w nich stanął Jared – nasz ochroniarz. Podskoczyłam do góry i zapewne zaczerwieniłam się.
            -Co tu robisz?
Moje zmieszanie nie miało końca. Od razu serce zaczęło szybciej bić, a krew stała się cieplejsza i płynęła szybciej niż zwykle.
            -Właściwie, to nic. Tęsknie za Larrym – uśmiechnęłam się niewinnie łudząc się, że nabierze się na to kłamstwo. Jared był jednak mądrzejszy niż mogło mi się wydawać. Od razu mnie przejrzał. Coś jednak było w nim nie tak. Po pierwsze, po jakie licho zaglądał do gabinetu szefa wiedząc, że go nie ma, a po drugie wyczułam wokół niego dziwną aurę. Niebieską, niemal błękitną.
            -Gdybyś za nim tęskniła nie uciekłabyś z rezydencji.
            -Nie uciekłam – bąknęłam prostując się. Próbowałam wyczuć jakąś energię. Zaczęłam się zastanawiać nad człowieczeństwem Jareda. Niebieskie poświaty i aury należały do Hermerów. Czy było to możliwe, że był jednym z nich? Nigdy nie patrzyłam na Jareda w ten sposób, a może po prostu zbyt wiele czasu ostatnio spędziłam z Joshem i dziwnymi istotami nie z tego świata, że widziałam już wszędzie niebieskie i czerwone poświaty? – Miałam parę spraw do załatwienia, poza tym Larry o wszystkim wie.
            -Z całą pewnością wie, że zniknęłaś kilka dni temu. Jackson go poinformował.
Świetnie, pomyślałam natychmiast. Teraz to dopiero będę mieć kłopoty.
Przemieściłam się do drzwi patrząc z ukosa na ochroniarza. Obserwował mnie i wpatrywał się we mnie dziwnie. Czy coś zauważył? Czy już wiedział, że nie jestem człowiekiem? Josh zapewniał mnie, że nie widać mojej aury, przez co trudno określić moje pochodzenie, dlaczego więc miałam wrażenie, że Jared coś we mnie widzi?
            -Od kiedy jesteś na posyłki Jacksona?
            -Robię to, co do mnie należy i nie obchodzi mnie kto wydaje polecenia. Grunt, że płacą.
            Było coś w nim dziwnego. Coś bardzo niespotykanego, coś czego wcześniej nie dostrzegłam. Albo może nie chciałam dostrzec. Jared był Hermerem z krwi i kości. Nie mogłam sobie wyobrazić tej aury, to nie było zwykłe przywidzenie.
            -Lepiej stąd znikaj zanim ktoś cię zobaczy – uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju. To wciąż był Jared jakiego znałam. Wciąż miałam w nim brata.

Wyślizgnęłam się z klubu niezauważona, pomijając Jareda oczywiście. Szłam ciemną uliczką zastanawiając się nad ochroniarzem. Naprawdę bardzo mało wiedziałam o świecie istot nadprzyrodzonych. Nie sądziłam, że taki zwykły Jared może być Hermerem i prowadzić normalne życie.
Uszłam zaledwie kawałek od klubu, gdy do mojej głowy wdarł się przerażający głos. Wysoki, zimny i dobitny. Usłyszałam krzyki, dochodziły znikąd.

Znajdę Cię… Nie ukryjesz się przede mną. Przeznaczenie cię nie ominie. Już niedługo Ivi. Przyjdą po ciebie…

Upadłam na ziemię. Reszty nie pamiętam. Obudziłam się czując, jak ktoś szarpie moim ciałem. W głowie mi huczało. Zobaczyłam czarne tęczówki oczu i przerażenie wyrysowane na twarzy. Wokół panowała ciemność.
            -Ivi, ty żyjesz!
Zostałam przyciśnięta do jego piersi. Czułam, jak bije mu serce. Czułam niemal każdą emocję towarzyszącą jego osobie. Usiadłam na ziemi zdezorientowana. Chciałam zapytać gdzie jestem, ale on wyprzedził moje myśli.
            -Już nigdy nie zostawię cię samej. Co tu robiłaś?
            -Sama nie wiem – bąknęłam tylko nie pozwalając myślom pójść w kierunku dziwnego, tajemniczego głosu jaki mnie nawiedził. Nie chciałam, by Josh niepotrzebnie się martwił. Nie mogłam pozwolić na to, by strzegł mnie dzień i noc.
            Myliłam się. Myślałam, że Charlie nic mi nie zrobi, że zależy mu na mnie. To było ostrzeżenie. Bełkotał o jakimś przeznaczeniu, klątwie. Nie zdawałam sobie sprawy, że może przenikać do moich myśli i kontrolować je.

***
Więc, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. I tłumaczyć się nie będę. Posty będą pojawiać się dość chaotycznie, a ja sama nie wiem, czy zdołam komentować Wasze dzieła ;(

9 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział! Trochę trzeba było czekać, ale, no cóż ....
    Czekam na nową notkę ! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Och jak mnie ta Ivi irytuje!!:p wcale nie uczy sie na błedach. Nie chce przysparzac mu trosk i problemów ale i tak to robi! No niestety gdyby nie to, to nie miałabys tematu do rozpisywania sie. Tak jak myslałam Josh nie przypadkiem był przy niej. Vera jak zwykle głupiutka :D czyli wszytsko toczy sie powoli do przodu. Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadrobiłam właśnie poprzednie rozdziały, których zapomniałam przeczytać i powiem tylko tyle - Każdy rozdział jest dobrze napisany i w każdym dowiaduję się czegoś nowego.
    A co do tego ( 15 ) rozdziału.... Czytało mi się go lekko i przyjemnie. Zaskoczyłaś mnie faktem, że Ivi jednak nie nauczyła się nie popełniać tych samych błędów, co masz plusa u mnie :)
    Czekam więc na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyta się bardzo fajnie. Tekst jest przejrzysty i staranny ;)
    Co do Iv, wcale się nie dziwię, że wyszła z mieszkania. I tak podziwiam, że wytrzymała tam tydzień. Ja bym tyle nie usiedziała na miejscu wiedząc, ile się dzieje.
    Josh... wiedziałam, że to nie był przypadek. Cały czas przy niej był *.*

    Nie musisz się tłumaczyć, ja wgl się cieszę, że dodajesz rozdziały ;) Nie ważne, co ile dodajesz. Ważne, że dodajesz ;)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie ;)
    bitwa-o-marzenia.blogspot.com ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Królowa Aniołów9 sierpnia 2013 14:55

    Świetny rozdział :P
    Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  6. No, w końcu nadrobiłam. Przepraszam, że to tyle trwało!
    Czytałam całą serię "Szeptem" i są to moje ulubione książki jak do tej pory. A teraz jeszcze dochodzi twoje opowiadanie, które jest napisane dokładnie w takim samym klimacie, co po prostu uwielbiam! Jestem wielce oczarowana tym jak piszesz i w ogóle, wszystkim, całością!
    Niewiele spotyka się takich opowiadań, czyli napisanych (moim zdaniem) profesjonalnie! Nie zostaje mi w tej chwili nic innego jak tylko z niecierpliwością czekać na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam,
    LexieDragons :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dotarłam, późno ale zawsze ;)
    Bardzo podobał mi sie ten rozdział. Coraz więcej informacji, wyjaśnień, ale nie za dużo by czytelnik był dalej zainteresowany :) Jest coraz mroczniej i to mi sie podoba.
    TEn szablon jest znakomity, od razu lepiej się czyta ;) Jest klimat ;)
    To mnie zaskoczyłaś, naprawdę i za to brawa. Josh nic nie zrobił. Upadł, bo chronił Ivi. Poświęcił się dla niej i dla jej matki. Boją się Iv i zastanawiam się nadal czemu. Strach przed nieznanym?
    Zastanawiam się jednak nadal, czemu potem josh zabijał bez opamiętania w Czarnej Armii. Chciał się zemścić, czy jest jakiś głębszy sens? Mam nadzieję, że tak.
    Charlie kontroluje jej myśli? Zaczyna się robić niebezpiecznie. Walnąć go w łeb bo mnie już denerwuje ;)
    Podoba mi sie, że ona jest taka ciekawska i że dała znak życia swojej przyjaciółce. Ale i tak to było nieodpowiedzialne. Zawsze wetknie nos tam gdzie nie powinna. Nic nie znalazła, a jeszcze ucierpiała. Dobrze, że Josh ją znalazł.
    CZekam na dalszą część i przypominam, nie nie doczytałaś mojego rozdziału, a niedługo kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uh, a więc jestem :) Oczywiście potwornie spóźniona, ale jestem xD Rozdział bardzo mi się podobał! Szczególnie cenie sobie postać Josha, takiego to ze świecą szukać. Lubie sposób jakim kreujesz bohaterów. Wydają się być realni, a ich relacje nie są sztuczne. No i potrafisz budować napięcie, czego ja, no cóż, nie bardzo... Pozdrawiam i nie mogę doczekać się notki. Jeszcze raz przepraszam za to, że dopiero teraz ;)

    OdpowiedzUsuń