Po wyjściu
Ethana miałam więcej pytań niż odpowiedzi. Ponownie krążyłam w kółko tym jednak
razem moje myśli wirowały wokół tajemniczego anonima jaki dostałam kilka dni
temu. Niewiele z niego rozumiałam jednak każdy głupi domyśliłby się, że
inicjały C.A oznaczają Czarną Armię. Przynajmniej tak założyłam. O dziwnej
Armii nie wiedziałam nic, tylko z opowieści chłopaków mogłam wywnioskować, że
zajmuje się ona zabijaniem rasy Hermerskiej. Musiało być jednak coś jeszcze.
Nie powołaliby tak licznej armii tylko po to, by wytropić i zabić wszystkich
Hermerów na czele z Dezmą. Musiał być gdzieś kruczek, w końcu byłam świadkiem
rozmowy mojego opiekuna z Margarett. Wyraźnie słyszałam jak wspominali o
gniewie Czarnej Armii. Tylko co upadłe anioły miały do Larrego? Dlaczego
chcieli się na nim mścić?
Moje powieki nagle zrobiły się ciężkie
i wydawało mi się, że ważą tonę. Położyłam się na łóżku ustępując zmęczeniu,
które dawało o sobie znać za każdym razem gdy ziewałam. Dochodziła szósta rano,
a ja od wczoraj byłam na nogach. Przytuliłam głowę do miękkiej poduszki czując
miętowo cynamonowy zapach Josha. Nakryłam się satynową pościelą po samą szyję i
zamknęłam oczy odpływając w daleką krainę snów.
Siedziałam na drewnianych panelach i
nie wiedzieć czemu płakałam jak małe dziecko, choć słowo „płakałam” było zbyt
lekkim określeniem. Właściwie to darłam się w niebogłosy jakby odebrano mi
ulubionego lizaka. Zlokalizowałam naprzeciwko siebie leżącą kobietę. Miała
ciemne, kręcone włosy, które okalały jej szczupłą twarz. Leżała na boku z
wyciągniętymi rękami do przodu. Była cała blada. I nagle zorientowałam się
dlaczego płaczę. Ta kobieta nie żyła. Miała zbrudzone ubranie krwią, która
spływała na ziemię. Zrobiło mi się niedobrze i czułam, że za chwilę zwymiotuje.
Chciałam do niej podejść i sprawdzić puls, choć wiedziałam, że już nie żyje.
Mimo wszystko kiedy próbowałam wstać moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Wciąż
uparcie wpatrywałam się w leżącą kobietę i nawet kiedy próbowałam zmusić się do
jakiegokolwiek ruchu nie potrafiłam. Moje ciało przestało mnie słuchać, jakby
zostało sparaliżowane.
Znajdowałam się w tajemniczym domu,
choć byłam pewna, że już tu kiedyś byłam. Wszystko było dla mnie obce, ale też
i dziwnie znajome. Przewrócona szafka na buty w zwyczaju stała przy ścianie,
choć zawsze od niej odstawała. Małe, rozbite lusterko, które teraz leżało w
kawałkach na posadzce miało swoje miejsce tuż przy drzwiach od łazienki. Nie
miałam pojęcia skąd wiedziałam o tych rzeczach. Miałam dziwne zaniki pamięci.
Usłyszałam czyjeś nadchodzące kroki i
instynktownie skierowałam wzrok w stronę drzwi. Wydawało mi się to niemożliwe
po wcześniejszej próbie spojrzenia w inną stronę niż na leżącą kobietę, a
jednak moje ciało ustąpiło. Przez próg drzwi wszedł wysoki, młody mężczyzna.
Nie był jednak człowiekiem, z jego pleców wyrastały białe, pokaźne skrzydła.
Był aniołem. Wyglądał bardzo młodo i niezwykle elegancko. Wysoki, opanowany i
jednocześnie zmartwiony.
-Octavio – odparł przykładając sobie
rękę do ust. Nawet na mnie nie spojrzał. Uklęknął przy kobiecie i czegoś
szukał. Przez moją głowę przepłynęły dziwne myśli, które nie należały do mnie.
Brzmiały one tak: stało się to, co stać się musiało; zdumiona wpatrywałam się w
anioła zastanawiając się, skąd go znam. Kiedy odstąpił od kobiety spojrzał na
mnie. Zrobiło mi się głupio, bo wciąż siedziałam na durnej podłodze i nawet się
nie odezwałam. Jednak kiedy anioł pokazał mi swoją twarz, zamarłam. Czarne jak
noc oczy wpatrywały się we mnie z troską i żalem. To był Josh. Mój Josh. Na
miłość Boską, to był on! Wyglądał jednak nieco inaczej. Miał krótsze włosy niż
zwykle i ubrany był w dziwną, elegancką szatę. Zupełnie nie przypominał mi
Josha, którego znałam, a jednak te oczy poznałabym wszędzie. W dodatku miał
białe skrzydła. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, ale nie potrafiłam. Język
jakby ugrzęzł mi w gardle. Josh podszedł do mnie i wziął na ręce. W sekundzie
zorientowałam się, że nie jestem sobą, a małym dzieckiem. Miałam krótkie rączki
i nóżki, włosów prawdopodobnie miałam tylko garstkę. Przeraziłam się.
-Zabiorę cię stąd Ivone.
Zlana potem z krzykiem otworzyłam oczy.
Obmacałam swoje ciało sprawdzając, czy wszystko mam na swoim miejscu. To tylko
sen, powtórzyłam sobie w myślach choć wiedziałam, że to nie prawda. To był
jeden z moich proroczych snów, a raczej wspomnienie mojego dzieciństwa. Kiedy
pierwszy raz przyśniła mi się płonąca dziewczynka oraz śmierć tajemniczej
kobiety nie wiedziałam co to ma wspólnego ze mną. Teraz byłam o wiele
mądrzejsza i zdawałam sobie sprawę, że moja podświadomość w dziwny sposób stara
się mi przypomnieć wydarzenia z dzieciństwa, z okresu kiedy moja mama żyła.
-Aniele, wszystko w porządku? – Usłyszałam
za sobą głos Josha i poczułam na plecach chłodną dłoń. Najwidoczniej musiał
wrócić gdy spałam i położył się obok mnie. Przez chwilę się nie odzywałam.
Musiałam dojść do siebie po dziwnym śnie i porozmawiać z Joshem. Przełknęłam
ślinę.
-Co robiłeś w moim domu dwadzieścia lat
temu? – Wbiłam w niego stalowe spojrzenie nie zwracając uwagi na to, jak bardzo
mi ciepło. Chciałam poznać kolejną prawdę; Mina upadłego anioła ze zdziwionej
przekształciła się na mieszaną. Widziałam jak bardzo zaskoczyło go to pytanie.
-Nie wiem o czym mówisz.
-Doskonale wiesz! Mówiłeś, że znałeś
moją mamę jako anielicę, a nie jako człowieka. Co robiłeś w moim domu w dniu,
kiedy została zamordowana?
Zacisnął wargi i zmrużył oczy. Zawahał
się, a ja spojrzałam z ukosa na niego. Widziałam, że bił się z myślami. Byłam
gotowa na prawdę, a zarazem wściekła na Josha. Ukrywał przede mną tak istotny
fragment mego życia. Poczerniałam na twarzy i czułam jak energia napływa do
mojego ciała.
-Jesteś pewna, że chcesz to usłyszeć? –
Kiwnęłam głową. Łaknęłam prawdy od dzieciństwa. Musiałam w końcu się dowiedzieć
wszystkiego.
-Kiedy twoja matka zakochała się w
śmiertelniku i upadła wyrzekła się wszystkiego, nawet mocy upadłych aniołów.
Stała się istotą śmiertelną tylko dlatego by zajść w ciążę i urodzić ciebie. My
nie możemy się rozmnażać, zostaliśmy stworzeni przez Boga dla ludzi, aby ich
chronić, dlatego nie możemy się wiązać. Kiedy Octavia urodziła rozpętało się
piekło. Archaniołowie uznali, że jesteś dla nich zagrożeniem, że matka opowie
ci o świecie aniołów i demonów, dlatego postanowili was zabić. Ona wiedziała,
że zginie dlatego poprosiła mnie o pomoc. Chciała, żebym zaopiekował się tobą.
Zgodziłem się, ale nie wierzyłem, że kiedykolwiek spełnię jej prośbę.
Podsłuchiwałem serafinów i ukrywałem Octavię na każdy możliwy sposób. Dni
mijały, wydawać by się mogło, że już nikt was nie znajdzie, aż pewnego dnia
stało się to, co stać się musiało. Twój ojciec najprawdopodobniej ze strachu
przed serafinami zabił twoją matkę i tego samego czynu chciał się dopuścić
wobec ciebie, ale ty mu nie pozwoliłaś. Kiedy się tam zjawiłem było już po
wszystkim. Wiedziałem, że muszę cię chronić, obiecałem to Octavi.
-To ty oddałeś mnie do sierocińca?
-Ivi zrozum, nie miałem innego wyjścia.
– Zapłonęłam. Nie wiem jak i kiedy to się stało, ale nie wytrzymałam
emocjonalnie i moja moc przejęła nade mną władzę. Josh był odpowiedzialny za
moje dzieciństwo i pozwolił na to, abym spędziła je w domu dziecka. Przez te
wszystkie lata winiłam za to swoich rodziców, a tymczasem to mój ukochany stał
za bólem oraz cierpieniem jakie doświadczyłam przebywając w sierocińcu.
Zabolało. Nie umiałam przyjąć do siebie tej prawdy. Pozwoliłam mojej mocy
przejąć nad sobą kontrolę i atakować. W mgnieniu oka całe moje ciało zapłonęło.
Wbijałam gorące dłonie w plecy Josha wrzeszcząc jak opętana. Nie umiałam się
powstrzymać. Bezlitośnie wykrzykiwałam w jego stronę przekleństwa, raniąc jego
ciało.
-Mogłeś zabrać mnie ze sobą, podrzucić
jakiejś rodzinie, ale postanowiłeś mnie oddać! Jak mogłeś mi to zrobić?
-Archaniołowie zabiliby nas obu! –
Odkrzyknął łapiąc moje dłonie. Nie zwracał uwagi na ból jakim go obdarzyłam.
Chwycił mnie mocno i przywarł do łóżka. Poczułam jak uchodzi ze mnie energia.
Kawałek po kawałku ulatniała się z mojego ciała, a ja przestałam płonąć. Mój
umysł stał się jasny i przejrzysty, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Wiedziałam,
że to sprawka Josha, że w jakiś dziwny sposób manipulował w moich myślach.
Uspokoiłam się. Nie, nie przeszło mi. Wciąż czułam do niego wielki żal, ale
emocje powoli opadały.
-Każdego dnia byłem przy tobie.
Widziałem jak się budzisz i zasypiasz. Twoje problemy były moimi problemami.
Pilnowałem cię i broniłem od złego. Stałaś się moją obsesją. Zawsze byłem przy
tobie, nawet jeśli mnie nie widziałaś. Wiem, że nie powinienem był cię oddawać,
ale to było najlepsze wyjście z sytuacji. Musiałem cię ukryć, a dom dziecka był
najlepszym wyjściem. Nikt by cię tam nie szukał.
Napłynęły mi łzy do oczu,
najzwyczajniej w świecie się popłakałam. Myślałam, że Josh pojawił się w moim
życiu przez przypadek, tymczasem tu nic nie było przypadkiem. To dlatego
ratował mnie z każdej opresji. Pojawił się na cmentarzu i w barze, kiedy Gordak
chciał mnie zgładzić. Josh robił za mojego prywatnego anioła stróża, którego
nie miałam. Nic nie było przypadkiem.
-Chwileczkę – nagle mnie oświeciło. Coś
się nie zgadzało. – Dlaczego upadłeś? W moim śnie miałeś białe skrzydła i
anielską moc, dlaczego więc teraz jesteś jednym z upadłych aniołów?
Josh zamilkł. Przeraziła mnie ta cisza.
Nie musiał odpowiadać, wiedziałam już wszystko. Josh upadł, bo pomagał mojej
matce i mnie. Chronił nas i za to spotkała go taka cena.
-Serafini wiedzieli, że mam kontakt z
Octavią. Chcieli, abym wypełnił ich rozkazy i zgładził poczęte przez nią
dziecko. Sądzili, że jesteś zagrożeniem dla świata aniołów i demonów, że masz
złe geny. Nie zgodziłem się. Tamtego dnia wiedziałem, że twoja matka zginie.
Przyszedłem jako pierwszy i zabrałem cię. Parę minut później zjawili się
archaniołowie, ale zastali już tylko pusty dom i list ode mnie pozostawiony
przy ciele Octavi. Sam zdecydowałem opuścić niebiosa i upaść na ziemię.
Wiedziałem, że będą mnie maglować i szpiegować. Musiałem zniknąć z tamtego
świata i odizolować się od ciebie. Gdziekolwiek bym się z tobą pojawił oni by
wiedzieli.
-Matko… ja przepraszam – znowu się
rozpłakałam, tym jednak razem z bezsilności. To przeze mnie Josh upadł, a ja
jak głupia jeszcze parę chwil temu chciałam wyrwać mu serce. Zrobiło mi się
strasznie głupio i nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam się zażenowana obecną
postawą. Josh mnie przytulił. Tego w obecnej chwili potrzebowałam najbardziej.
Troski. Tak długo zastanawiałam się nad historią upadku Josha. Wyobrażałam
sobie przeróżne paskudne rzeczy jakich dokonał, a tymczasem on zrobił coś, co
wymagało ogromnego poświęcenia. Okazał mojej mamie miłosierdzie. Jako jedyny
wyciągnął pomocną dłoń w jej stronę i nie pozwolił, by stała się mi krzywda.
Jak wielki dług byłam mu dłużna. To dzięki niemu żyłam i to jemu zawdzięczałam swoje
istnienie. Nie ważne jak bardzo je spaprałam. On mi je podarował i musiałam być
mu za to wdzięczna, bo tylko Josh zapłacił za moje życie taką cenę.
Minął
tydzień. Równe siedem dni od czasu gdy dowiedziałam się, że to Josh uratował
moje życie i równe siedem dni od czasu, gdy zamieszkałam w jego luksusowym
bunkrze. Mój ukochany często wychodził i zostawiał mnie samą. Czas gnał do
przodu, ale równocześnie też stał w miejscu. Wszystko było dla mnie nowe oraz
stare. Widok zachodzącego słońca nad zatoką był zachwycający jak i
beznadziejnie nudny. Josh nie miał telewizora co wcale mnie nie zdziwiło, więc
nie miałam też wakacji spędzonych na kanapie z kubkiem maślanego popcornu.
Codziennie robiłam to samo. Krążyłam bezcelowo po mieszkaniu zerkając za okno,
jakby coś tam było niesamowitego. Nie wolno było mi wychodzić, ale mogłam
przecież patrzeć. Cały tydzień miał swój schemat. Równo o 7.00 rano kobieta z
wielkim kapeluszem na głowie oraz groteskową suknią do kostek wybierała się na
zakupy. Zaraz za nią przejeżdżał młody chłopak na rowerze dostarczający gazety.
Pół godziny później na ulicy pojawiał się żółty garbus. Nie był to zwykły
garbus. Samochód miał w sobie tyle ekstrawagancji ile mógł tylko zmieścić. W
południe nikogo nie było na ulicach, wszyscy chowali się przed upalnym słońcem
i dopiero po godzinie 16.00 zjeżdżali się mężczyźni, którzy najprawdopodobniej
wracali z pracy. Wieczory były ciche i spokojne. Nie słyszałam nawet
nastolatków, którzy mieliby hałasować w sobotnią noc. Ta dzielnica doprowadzała
mnie do szału. Nic tu się nie działo, stała rutyna. Pewnego dnia postanowiłam
jednak coś zmienić.
Gdy zapadł
zmierzch, a Josh opuścił mieszkanie by spotkać się z Ethanem postanowiłam
spotkać się z Verą. Wiedziałam, że mój ukochany wróci dopiero nad ranem, więc
miałam mnóstwo czasu. Wsiadłam do taksówki, która zawiozła mnie alejkę dalej
niż Bers Soft. Umówiłam się z Verą w zaułku, by nikt nas nie zauważył. Gdyby
Larry mnie zobaczył zapewne na miejscu musiałabym mu się tłumaczyć ze swojej
nagłej oraz nieplanowanej obecności. Wolałam tego uniknąć.
Oparłam się
o ceglany murek i wyczekiwałam na przyjaciółkę. Zastanawiałam się jak długo
jeszcze będę gnieździć się w bunkrze Josha. Nie to, żeby nie podobało mi się
wspólne mieszkanko na uboczu, ale naprawdę niekiedy czułam się jak ptaszek w
klatce, wypuszczany tylko na chwilę, by wyprostować skrzydła. Miałam tego
serdecznie dosyć; Usłyszałam stukot obcasów o asfalt i już wiedziałam, że to
Vera. Z daleka rozpoznałam jej posturę. Krótkie włosy, tym razem natapirowane i
sterczące na wszystkie strony, obcisły top oraz mini spódniczka. To był jej
styl. Uwielbiała uwydatniać swoje wdzięki.
-Co tak
długo?
-Nawet nie
wiesz jak ciężko się w tym chodzi.
Vera wskazała na swoje buty, które miały co najmniej 8
centymetrów wysokości. Wzruszyłam ramionami i uściskałam ją. Brakowało mi jej
obecności, pozytywnego uśmiechu na twarzy i optymistycznego myślenia o życiu.
Rozmawiałyśmy
jakąś godzinę. Opowiedziałam jej o Charliem choć pominęłam fakt, że posiada on
jakieś niestworzone moce i pragnie mnie zabić. Nie chciałam jej zamartwiać.
Wytłumaczyłam też, że zatrzymałam się w hotelu, żeby mnie nie znalazł.
-To kiedy
wracasz?
-Jeszcze
nie wiem – warknęłam przez zaciśnięte zęby zgodnie z prawdą. – Co powiedziałaś
Larremu? Uwierzył w tą ściemę?
-Nie masz
się co nim przejmować. Wyjechał z miasta razem z Margharett.
-Że co? –
Spojrzałam podejrzanie na Verę. Dlaczego Larry wyjechał z naszą opiekunką?
Zawsze wyjeżdżał sam, to było normalne. Był biznesmenem i miał naprawdę sporo
spraw na głowie, ale nigdy nie zabierał ze sobą Margharett. Była naszą
opiekunką i to ona się nami zajmowała podczas jego nieobecności. Kto niby teraz
pełnił taką funkcję? Miałam uwierzyć, że Larry oddał klub w ręce naszych
ochroniarzy? To byli półgłówki. W zwyczaju Kenny z Jaredem zamiast nas pilnować
i całego lokalu obijali się na zapleczu.
-Spokojnie,
zostawił klub Jacksonowi.
Tego było już za wiele. Coś mi tu nie grało. Dlaczego akurat
jemu? Przecież to osoba obca, kompletnie z zewnątrz. Czemu Larry zaufał właśnie
jemu?
-Nie wydaje
ci się to dziwne?
-Zawsze
mieli wspólne sprawy. To tylko zwykła przysługa.
-Raczej
dziwna przysługa. Poprosić jakiegoś obcego faceta, żeby miał oko na jego klub –
bąknęłam zgryźliwie zakładając ręce na piersi.
-Cała ty –
zacmokała teatralnie odrzucając włosy do tyłu. – Nigdy nie lubiłaś mojego
chłopaka.
Nic nie
powiedziałam. Miała rację, nawet nie starałam się go polubić. Dlaczego miałabym
pałać radością na jego widok wiedząc, że kradnie mi przyjaciółkę? W dodatku on
coś knuł. Zawsze. W obecnej chwili żałowałam tylko, że Ethan nic na niego nie
znalazł.
-Muszę iść.
Powiedziałam Jacksonowi, że idę tylko do łazienki. Zaraz będzie mnie szukał –
pocałowała mnie w policzek i jeszcze raz spojrzała na mnie. Jej oczy wyrażały
troskę. Martwiła się o mnie, a ja o nią. Mimo, że w wielu sprawach się nie
zgadzałyśmy i tak byłyśmy sobie bliskie niż ktokolwiek inny. – Mam nadzieję, że
niedługo do nas wrócisz.
Kwadrans po
zniknięciu Very wdrapałam się na ogrodzenie Bers Soft. Nie zamierzałam tak po
prostu odejść wiedząc, że całym klubem włada Jackson. Chciałam znaleźć jakieś informacje.
Przeskoczyłam ogrodzenie i czmychnęłam do wschodniego skrzydła rezydencji. Po
cichu prześlizgnęłam się po schodach na górę, gdzie mieścił się gabinet
Larrego. Wiedziałam, że nikogo nie znajdę na drugim piętrze o tej porze.
Dziewczyny wiły się na scenie przed spragnionymi mężczyznami, ochroniarze z
całą pewnością zajmowali zaplecze upijając się do nieprzytomności, a Jackson? O
niego bałam się najmniej. Z całą pewnością był tak zajęty Verą, że nie zwracał
uwagi na klub; Maszerowałam korytarzem, aż stanęłam przed dębowymi drzwiami z
mosiężną klamką. Otworzyłam je i weszłam do środka. Uderzyła we mnie woń
palonego cygara, jakby to miejsce zostało naznaczone przez Larrego i jego odór.
Zawsze palił cygaro. W gabinecie nic się nie zmieniło. Wciąż na regałach
zalegał kurz, co tylko upewniło mnie w tym, że Larry trzymał książki bardziej
dla ozdoby niż do czytania. Okno nadal było zamknięte na cztery spusty i
zasłonięte zieloną kotarą, jakby nie lubił słońca. Jedynie biurko wyglądało
inaczej. Fotel nie był zajęty przez swojego właściciela, a na biurku nie leżały
przeróżne dokumenty, kubek z czarna kawą oraz ulubiona gazeta szefa.
Pomieszczenie wydawało się bez niego takie puste.
Zaczęłam szperać po regałach, ale po chwili dałam sobie z
tym spokój i przemieściłam się do biurka. Szukałam jakiejkolwiek informacji o
tym, gdzie udał się Larry. Biorąc pod uwagę fakt, że wiedział coś o Czarnej
Armii, o czym ja nie wiedziałam był przerażający. Zastanawiałam się, co takiego
ma z nią wspólnego i czy wyjazd nie dotyczył właśnie tego stowarzyszenia.
Otworzyłam szafkę i natknęłam się na starą pocztówkę z Porto Rico, którą kiedyś
dostał od swojej siostry. Nigdy jej nie widziałam, a Larry gdy tylko o niej
wspominał zawsze miał grymas na twarzy. Szperałam dalej, ale nic nie znalazłam.
Żadnych śladów podróży. I wtedy wpadłam na pomysł, by poszukać informacji w
jego komputerze. Przecież teraz ludzie wszystko załatwiali przez internet. Na
pewno była tam informacja, gdzie się zatrzymał. Uszczęśliwiona sięgnęłam do
myszki, gdy drzwi z hukiem się otworzyły, a w nich stanął Jared – nasz
ochroniarz. Podskoczyłam do góry i zapewne zaczerwieniłam się.
-Co tu
robisz?
Moje zmieszanie nie miało końca. Od razu serce zaczęło
szybciej bić, a krew stała się cieplejsza i płynęła szybciej niż zwykle.
-Właściwie,
to nic. Tęsknie za Larrym – uśmiechnęłam się niewinnie łudząc się, że nabierze
się na to kłamstwo. Jared był jednak mądrzejszy niż mogło mi się wydawać. Od
razu mnie przejrzał. Coś jednak było w nim nie tak. Po pierwsze, po jakie licho
zaglądał do gabinetu szefa wiedząc, że go nie ma, a po drugie wyczułam wokół
niego dziwną aurę. Niebieską, niemal błękitną.
-Gdybyś za
nim tęskniła nie uciekłabyś z rezydencji.
-Nie
uciekłam – bąknęłam prostując się. Próbowałam wyczuć jakąś energię. Zaczęłam
się zastanawiać nad człowieczeństwem Jareda. Niebieskie poświaty i aury
należały do Hermerów. Czy było to możliwe, że był jednym z nich? Nigdy nie
patrzyłam na Jareda w ten sposób, a może po prostu zbyt wiele czasu ostatnio
spędziłam z Joshem i dziwnymi istotami nie z tego świata, że widziałam już
wszędzie niebieskie i czerwone poświaty? – Miałam parę spraw do załatwienia,
poza tym Larry o wszystkim wie.
-Z całą
pewnością wie, że zniknęłaś kilka dni temu. Jackson go poinformował.
Świetnie, pomyślałam natychmiast. Teraz to dopiero będę mieć
kłopoty.
Przemieściłam się do drzwi patrząc z ukosa na ochroniarza.
Obserwował mnie i wpatrywał się we mnie dziwnie. Czy coś zauważył? Czy już
wiedział, że nie jestem człowiekiem? Josh zapewniał mnie, że nie widać mojej
aury, przez co trudno określić moje pochodzenie, dlaczego więc miałam wrażenie,
że Jared coś we mnie widzi?
-Od kiedy
jesteś na posyłki Jacksona?
-Robię to,
co do mnie należy i nie obchodzi mnie kto wydaje polecenia. Grunt, że płacą.
Było coś w
nim dziwnego. Coś bardzo niespotykanego, coś czego wcześniej nie dostrzegłam.
Albo może nie chciałam dostrzec. Jared był Hermerem z krwi i kości. Nie mogłam
sobie wyobrazić tej aury, to nie było zwykłe przywidzenie.
-Lepiej
stąd znikaj zanim ktoś cię zobaczy – uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju. To
wciąż był Jared jakiego znałam. Wciąż miałam w nim brata.
Wyślizgnęłam się z klubu niezauważona, pomijając Jareda
oczywiście. Szłam ciemną uliczką zastanawiając się nad ochroniarzem. Naprawdę
bardzo mało wiedziałam o świecie istot nadprzyrodzonych. Nie sądziłam, że taki
zwykły Jared może być Hermerem i prowadzić normalne życie.
Uszłam zaledwie kawałek od klubu, gdy do mojej głowy wdarł
się przerażający głos. Wysoki, zimny i dobitny. Usłyszałam krzyki, dochodziły
znikąd.
Znajdę Cię… Nie ukryjesz się przede
mną. Przeznaczenie cię nie ominie. Już niedługo Ivi. Przyjdą po ciebie…
Upadłam na ziemię. Reszty nie pamiętam. Obudziłam się
czując, jak ktoś szarpie moim ciałem. W głowie mi huczało. Zobaczyłam czarne
tęczówki oczu i przerażenie wyrysowane na twarzy. Wokół panowała ciemność.
-Ivi, ty
żyjesz!
Zostałam przyciśnięta do jego piersi. Czułam, jak bije mu
serce. Czułam niemal każdą emocję towarzyszącą jego osobie. Usiadłam na ziemi
zdezorientowana. Chciałam zapytać gdzie jestem, ale on wyprzedził moje myśli.
-Już nigdy
nie zostawię cię samej. Co tu robiłaś?
-Sama nie
wiem – bąknęłam tylko nie pozwalając myślom pójść w kierunku dziwnego,
tajemniczego głosu jaki mnie nawiedził. Nie chciałam, by Josh niepotrzebnie się
martwił. Nie mogłam pozwolić na to, by strzegł mnie dzień i noc.
Myliłam się. Myślałam,
że Charlie nic mi nie zrobi, że zależy mu na mnie. To było ostrzeżenie.
Bełkotał o jakimś przeznaczeniu, klątwie. Nie zdawałam sobie sprawy, że może
przenikać do moich myśli i kontrolować je.
***
Więc, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. I tłumaczyć się nie będę. Posty będą pojawiać się dość chaotycznie, a ja sama nie wiem, czy zdołam komentować Wasze dzieła ;(
Cudowny rozdział! Trochę trzeba było czekać, ale, no cóż ....
OdpowiedzUsuńCzekam na nową notkę ! <3
Och jak mnie ta Ivi irytuje!!:p wcale nie uczy sie na błedach. Nie chce przysparzac mu trosk i problemów ale i tak to robi! No niestety gdyby nie to, to nie miałabys tematu do rozpisywania sie. Tak jak myslałam Josh nie przypadkiem był przy niej. Vera jak zwykle głupiutka :D czyli wszytsko toczy sie powoli do przodu. Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Nadrobiłam właśnie poprzednie rozdziały, których zapomniałam przeczytać i powiem tylko tyle - Każdy rozdział jest dobrze napisany i w każdym dowiaduję się czegoś nowego.
OdpowiedzUsuńA co do tego ( 15 ) rozdziału.... Czytało mi się go lekko i przyjemnie. Zaskoczyłaś mnie faktem, że Ivi jednak nie nauczyła się nie popełniać tych samych błędów, co masz plusa u mnie :)
Czekam więc na następny rozdział :)
Czyta się bardzo fajnie. Tekst jest przejrzysty i staranny ;)
OdpowiedzUsuńCo do Iv, wcale się nie dziwię, że wyszła z mieszkania. I tak podziwiam, że wytrzymała tam tydzień. Ja bym tyle nie usiedziała na miejscu wiedząc, ile się dzieje.
Josh... wiedziałam, że to nie był przypadek. Cały czas przy niej był *.*
Nie musisz się tłumaczyć, ja wgl się cieszę, że dodajesz rozdziały ;) Nie ważne, co ile dodajesz. Ważne, że dodajesz ;)
Pozdrawiam i zapraszam do mnie ;)
bitwa-o-marzenia.blogspot.com ;*
Świetny rozdział :P
OdpowiedzUsuńCzekam na następny
No, w końcu nadrobiłam. Przepraszam, że to tyle trwało!
OdpowiedzUsuńCzytałam całą serię "Szeptem" i są to moje ulubione książki jak do tej pory. A teraz jeszcze dochodzi twoje opowiadanie, które jest napisane dokładnie w takim samym klimacie, co po prostu uwielbiam! Jestem wielce oczarowana tym jak piszesz i w ogóle, wszystkim, całością!
Niewiele spotyka się takich opowiadań, czyli napisanych (moim zdaniem) profesjonalnie! Nie zostaje mi w tej chwili nic innego jak tylko z niecierpliwością czekać na kolejny rozdział!
Pozdrawiam,
LexieDragons :)
Dotarłam, późno ale zawsze ;)
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi sie ten rozdział. Coraz więcej informacji, wyjaśnień, ale nie za dużo by czytelnik był dalej zainteresowany :) Jest coraz mroczniej i to mi sie podoba.
TEn szablon jest znakomity, od razu lepiej się czyta ;) Jest klimat ;)
To mnie zaskoczyłaś, naprawdę i za to brawa. Josh nic nie zrobił. Upadł, bo chronił Ivi. Poświęcił się dla niej i dla jej matki. Boją się Iv i zastanawiam się nadal czemu. Strach przed nieznanym?
Zastanawiam się jednak nadal, czemu potem josh zabijał bez opamiętania w Czarnej Armii. Chciał się zemścić, czy jest jakiś głębszy sens? Mam nadzieję, że tak.
Charlie kontroluje jej myśli? Zaczyna się robić niebezpiecznie. Walnąć go w łeb bo mnie już denerwuje ;)
Podoba mi sie, że ona jest taka ciekawska i że dała znak życia swojej przyjaciółce. Ale i tak to było nieodpowiedzialne. Zawsze wetknie nos tam gdzie nie powinna. Nic nie znalazła, a jeszcze ucierpiała. Dobrze, że Josh ją znalazł.
CZekam na dalszą część i przypominam, nie nie doczytałaś mojego rozdziału, a niedługo kolejny ;)
Uh, a więc jestem :) Oczywiście potwornie spóźniona, ale jestem xD Rozdział bardzo mi się podobał! Szczególnie cenie sobie postać Josha, takiego to ze świecą szukać. Lubie sposób jakim kreujesz bohaterów. Wydają się być realni, a ich relacje nie są sztuczne. No i potrafisz budować napięcie, czego ja, no cóż, nie bardzo... Pozdrawiam i nie mogę doczekać się notki. Jeszcze raz przepraszam za to, że dopiero teraz ;)
OdpowiedzUsuńkiedy kolejny?
OdpowiedzUsuń