wtorek, 7 maja 2013

[13] Wstań i walcz! Twój wróg tyl­ko cze­ka na to żebyś się pod­dał...


Cześć kochani! Jak dawno mnie nie było. Zdecydowałam się poprowadzić dalej tą historię, choć nie wątpię w to, że nie będzie już dla mnie tak wielkim fenomenem jak wcześniej. Wiem też, że Was ubyło, ale mówi się trudno, taką muszę ponieść cenę. Dziękuję za poprzednie komentarze, które udowodniły mi, że warto jednak walczyć do samego końca. Nie przedłużając, zapraszam Was na rozdział 13, który pisałam z wyjątkową weną. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. I jeszcze jedno. Założyłam nowego bloga, opowiadającego o histori Draco oraz Hermiony z Harrego Pottera. Historia nie trzymająca się żadnych zasad i nie połączona z filmem czy książką. Jeśli chcecie poczytać, zapraszam na http://wizard-diaries.blogspot.com/ Buziaki!
Ps. Polecam do tej notki podkład muzyczny.



            Wręcz wbiegłam do tunelu wrzeszcząc po Ethanie jak opętana. Wciąż nie mogłam zrozumieć, jak mógł opowiadać o takich rzeczach przy Verze. Jak w ogóle mógł oskarżać Jacksona o coś, czego nie był do końca pewien? Denerwował mnie, a to sprawiło, że wychodziłam już z siebie. Nie zwracałam uwagi na zapalające się pochodnie. Działałam automatycznie, jakby na bateriach. I one też. Wparowałam do okrągłego pokoju.
            -Daj ty mi święty spokój!
            -Ivi, ty nic nie rozumiesz!
            -Owszem, rozumiem! Wy, upadli chcecie każdego uświadomić o swoim istnieniu. To niedorzeczne!
            Naszą kłótnię przerwał Josh pojawiając się znikąd. Stanął między nami z zdezorientowaną miną, równocześnie zakładając ręce za głowę.
            -Co tu się wyrabia?
            -Ty! – Gdy tylko go spostrzegłam moja frustracja oraz złość sięgnęły zenitu. Nie potrafiłam się opanować i rzuciłam się na niego z pięściami. To był impuls. Nie wiedziałam nawet, że posiadam w sobie taką siłę, by przygnieść go do ściany. I na nic było jego boskie spojrzenie, wyjęte rodem z romantycznego filmu. W obecnej chwili miałam ochotę go zabić. Wtem wszystkie świece zapłonęły, a w pomieszczeniu zrobiło się gorąco.
            -Uspokój ją, bo zaraz spłoniemy żywcem.
            -Sam się uspokój! – Ryknęłam na Ethana, zaciskając pięści. Moja długa sukienka była już nieco potargana u dołu. Nie zwracałam uwagi na to jak chodzę, więc co rusz przydeptywałam ją obcasami. Kiedy po raz kolejny zacisnęłam ręce na koszulce Josha stało się coś dziwnego. Byłam tak bardzo wściekła, że cały pokój stanął w płomieniach. Dosłownie. Wszędzie jarzyły się ogniste języki, które płonęły.
            -Josh! – Usłyszałam krzyk złotowłosego i momentalnie spojrzałam na upadłego. Chwycił mnie mocno za ramiona, wpatrując intensywnie w oczy.
            -Uspokój się. Masz nad tym pełną władzę, tylko oddychaj.
            Byłam przerażona. Kłótnia przerodziła się w pole bitwy. Czy rzeczywiście to była moja sprawka? Uspokoiłam się, odetchnęłam powietrzem, a ogień zniknął. Wszystko wróciło do normalności. To byłam ja. Ja rozpętałam ogień. Osunęłam się na ziemię czując, jak miękną mi nogi i uginają się pode mną kolana. Poczułam spływające łzy na moim policzku. Przerosło mnie to. Czułam się zagubiona, niczego nieświadoma. Jak opętana.
            -Co się ze mną dzieje? – wypłynęło z moich ust nieme pytanie. Upadli stali nade mną z tęgimi minami. Żaden z nich nie wiedział co powiedzieć. Chcieli mnie uspokoić, ale na nic to wszystko. Trzęsłam się jak galareta myśląc wyłącznie o ogniu i czerwonych włosach. Moich włosach. Nikt nie umiał odpowiedzieć na moje pytanie. Nikt nie chciał na nie odpowiedzieć. Bali się? Zatajali prawdę, wiedziałam to. Kim byłam? Dlaczego wszystko czego się dotknęłam płonęło?
            -Kim ja jestem?! – Wrzasnęłam przez łzy. Przy moim boku pojawiła się Ferima. Jakby zmaterializowała się tuż obok mnie. Z uśmiechem na twarzy spoglądała w moje oczy.
            -Myślałam, że nigdy nie spytasz – odpowiedziała cmokając ustami. Ruszyła przed siebie, do małego pokoiku z ołtarzykiem. Jakbym tam już wczoraj była. Pędem wstałam za nią i choć nogi odmawiały mi posłuszeństwa szłam dalej.
            -Co wiesz na mój temat?
            -Rozsiądź się wygodnie, to będzie długa historia.
            -Ferimo, jesteś pewna? – Usłyszałam Josha. Nie miał zatroskanego głosu. Bardziej to brzmiało jak zwiastun niebezpieczeństwa. Ale ona się tym nie przejęła. Chciała mi powiedzieć. Chciała odsłonić przede mną karty. Znała odpowiedzi na moje pytania. Ona, wiedźma z Salem. Była moją wyrocznią.
            -Prędzej czy później i tak się dowie. Wolisz, żeby poznała prawdę od Aleksandra? – I znowu to imię. Znowu jakiś mężczyzna, który mógłby mi coś powiedzieć na mój temat. Dlaczego same czarne charaktery wiedzą więcej o mnie niż ja sama?
            -Twój ojciec, albo matka, nie wiem dokładnie które z nich. Jedno było aniołem.
            -Matka, twoja matka była aniołem – odezwał się nagle Josh. Spojrzałam na niego wyłupiastymi oczami.
            -Znałeś ją? – Padło pytanie z mych ust. Dlaczego on, a nie ja? Dlaczego znał moją mamę? Widział ją, spędzał z nią czas, mógł ją dotknąć podczas gdy ja żyłam w nieświadomości. Zostałam pozbawiona dzieciństwa, widoku własnej matki i jej troski.
            -Nazywała się Octavia. Była Cherubinem. Uczyła młode anioły dobra i tego, jak wyzbyć się pokusy szatana, ale sama padła ofiarą. Anioł nie mógł zakochać się w swoim podopiecznym. Nie możemy się wiązać, służymy tylko Bogu. Ona została wystawiona na pokuszenie. Zakochała się w śmiertelniku. I wtedy upadła. Straciła swoje moce i stała się kimś takim jak ja. Wtedy urodziła ciebie. Kochała cię najmocniej na świecie, ale oni – ścisnął ręce w piąstki – oni ją niszczyli, Archaniołowie.
            W tej chwili pomyślałam, jak bardzo cierpiała. Oddała za mnie życie, uratowała mnie. A ja przez wszystkie lata obwiniałam ją za swój los. Nigdy bym nie pomyślała, że moja matka była aniołem i musiała się tego wszystkiego wyrzec dla mnie.
            -Była aniołem, więc i ty jesteś niezwykła. Władasz żywiołem. Ogień. Potrafisz sprawić, że jest ci posłuszny. Panujesz nad nim. To wszystko otrzymałaś od matki w chwili jej śmierci.
            -Jak zginęła?
            -Życia pozbawił ją jej mąż, a twój ojciec. Nie pytaj mnie kim on był, bo nie wiem.
            Przypomniał mi się mój sen. Koszmar z tajemniczego domu na obrzeżach miasta. Kobieta trzymająca w rękach niemowlę i zakapturzony mężczyzna. To był mój ojciec i moja matka. Moi rodzice, a ja byłam tą płonącą dziewczynką. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to nie był sen, lecz koszmarne wspomnienie z przeszłości. To ja byłam tym dzieckiem i to mnie ojciec chciał zabić. Dzięki mocy matki potraktowałam go ogniem i spłoszyłam. Co wydarzyło się później? Dlaczego tego nie pamiętam? Jak wylądowałam w domu dziecka?
            -Dlaczego? – Wypłynęło z mych ust ciche pytanie, a policzki stały się mokre od łez. Byłam bezsilna, nie mogłam nic zrobić. Było już za późno. Josh przytulił mnie mocno, głaszcząc po głowie. Kątem oka widziałam, jak Ferima z gniewnym spojrzeniem opuszcza pomieszczenie.
            -Dlaczego dopiero teraz moje moce się uaktywniły?
            -Bo jesteś ich świadoma. Wierzysz w świat istot nadprzyrodzonych, o czym wcześniej nie miałaś pojęcia. Twoja matka zaklęła moc, by ujawniała się tylko przy istotach nie z tego świata.
            Wtuliłam się w ramię Josha i zamknęłam oczy. Nie rozumiałam archaniołów. Czemu skazali moją mamę na śmierć? Dlaczego mi ją odebrali? Nawet jej nie poznałam, nie miałam okazji zwrócić się do niej „mamo”. To słowo, aż piekło w gardle. Mój własny ojciec zabił moją matkę w obawie przed archaniołami, a teraz chce zabić mnie, jestem tego pewna. Tylko czy zabijając Octavię nie czuł żadnego bólu? Przecież się kochali, ona wyrzekła się życia wiecznego, a on pozbawił ją istnienia. Kim tak naprawdę był mój ojciec? Dlaczego ją zabił i czy rzeczywiście chce teraz zabić mnie? Jak wygląda? Gdzie mieszka? Miałam tyle pytań, a ból był o sto razy silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Przez całe 22 lata mojego istnienia żyłam w przekonaniu, że nie mam rodziny. Teraz dowiedziałam się, że moja matka została zamordowana i to samo czeka też mnie, jeśli znajdzie mnie mój ojciec.

Sobota. Maszerowałam przez cały pokój z palcem przytkniętym do buzi. Vera nadmiernie narzekała na mnie i groziła wymiotami oraz zawrotami głowy, jeżeli nie przestanę kręcić się w kółko. Dziś to ja miałam dawać występ. Miałam lśnić na scenie kompletnie nie przejmując się niczym innym. Zastanawiałam się, jak to wszystko będzie wyglądać. Poskładałam swoje myśli do kupy i przeanalizowałam fakty. Na świecie żył Alexander – demon ciemności, który pożera nieczyste dusze. Niegdyś jego wspólnikiem był Reymond Craft, obecnie może nim być Charlie, choć nie byłam tego pewna. Z Softu znikały dziewczyny, co wiązało się w jakimś stopniu z Alexandrem. Larry obawiał się Czarnej Armii, która była tworzona przez upadłych aniołów. Nie wiedziałam, czy Larry wie o tym nieznacznym incydencie i czy upadli rzeczywiście szantażowali Larrego, a jeśli tak, to po co? Było również tajne stowarzyszenie Farghal, do którego miałam zaciągnąć wszystkich upadłych. Byli również Hermerowie, którzy się nie starzeli i w bardzo szybkim tempie goiły się ich rany. Ethan, który dziwnym trafem był powiązany z Reymondem. No i oczywiście Dezmel. Przywódca Hermerów, o którym nic nie wiedziałam. Byłam i ja. Ognista dziewczyna władająca ogniem, nie mająca żadnego pojęcia o swoim pochodzeniu. Na końcu był Josh – mój piękny, seksowny i jakże cywilizowany, upadły anioł. Nareszcie wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować. Coś się łączyło i miałam poszlaki. Wiedziałam, gdzie mam uderzyć tym razem i jak skutecznie odeprzeć atak. Tym razem nie poddam się bez walki.
            Wieczorem stałam już za kurtyną, a Margharett dyrygowała pozostałymi dziewczynami. Podium zajmowała Isabell. Na Sali było mnóstwo ludzi w różnym wieku. Głośna muzyka leciała z głośników. Przeskakiwałam z nogi na nogę starając skupić się na tańcu, który miałam zaprezentować, gdy do moich uszu dobiegł głos Jenny.
            -Nic ci to nie dało, że przefarbowałaś włosy – cmoknęła mi za uchem, a ja natychmiast się odwróciłam. W obecnej chwili naprawdę zaczęłam myśleć, że następną dziewczyną która zniknie z klubu będzie ona. Była zepsuta do szpiku kości. – Wciąż wyglądasz paskudnie.
            -Liczyłaś na to, że nagle stanę się naiwną blondynką i dołączę do twoich pustych koleżanek? – Mina jej zrzedła, a szyderczy uśmiech spełzł z twarzy.
            -Nigdy nie chciałam się z tobą koleżankować.
            -Co z tobą jest nie tak? Co ja ci takiego zrobiłam, że aż tak bardzo mnie nienawidzisz? – Wypaliłam wprost, przeszywając ją szczerym spojrzeniem. Jenna uśmiechnęła się naiwnie, odwróciła do mnie plecami i odeszła bez słowa. Wygrała pojedynek słowny. Kolejny punkt na niewidzialnej tablicy przypisałam jej.
            Nie dane było mi długo się zastanawiać nad Jenną. Muzyka się zmieniła, a z podium zeszła Isabell, klepiąc mnie po plecach. Wymaszerowałam na scenę w skąpym stroju i zaczęłam swój pokaz. Najpierw powoli i zmysłowo podeszłam do srebrnej rurki, by potem szybko niczym motyl wzbić się wprost ku jej szczytowi. Usłyszałam pierwszą salwę braw. Starałam się zarejestrować wzrokiem obce osoby. Tego dnia w klubie nie było Charliego. Jego loża stała pusta. Wygięłam się pod kątem, a na moje policzki wpłynął rumieniec, kiedy zeskoczyłam z rurki i zaczęłam przechadzać się po podium. Zewsząd widziałam podniesione ręce, a w nich utkwione banknoty. Położyłam się na ziemi, by dyskretnie zebrać trochę pieniędzy, po czym pośpiesznie wstałam, prostując się do szpagatu. Cały taniec zużywał sporo mojej energii, więc szybko się zmęczyłam. Gdy 20 minut później zeszłam ze sceny byłam spocona i zmęczona, ale też i usatysfakcjonowana. Natychmiast pojawiła się przy mnie Margharett, odbierając pieniądze jakie zebrałam. Dostałam szklankę wody oraz ręcznik. Ruszyłam na zaplecze, do garderoby, aby poprawić się po występie. Następnie stanęłam za barem.
            -Facet przy trzecim stoliku chce z tobą rozmawiać – usłyszałam kokieteryjny głos Nancy, która serwowała drinki za barem. Westchnęłam rozleniwiona i odstawiłam ręcznik na blat.
            -Powiedz mu, że nie interesuje mnie jego propozycja.
            -Nalegał, abyś się z nim spotkała. Ja bym na twoim miejscu nie odmawiała takiemu przystojniakowi. – Zlokalizowałam stolik numer trzy, mieszczący się w lewym skrzydle. Uśmiech wpełzł na moją twarz i tanecznym krokiem ruszyłam przed siebie. Z daleka uśmiechał się do mnie, paląc cygaro. Jego muskularna postawa i napięte mięśnie zachwycały nie jednego człowieka. Miał na sobie ciemną marynarkę oraz jasne spodnie w kratę. Miał gust, to trzeba było mu przyznać. Potrafił zrobić dobre pierwsze wrażenie. Włosy były tym razem upięte w luźny kucyk, ale to tylko dodawało mu uroku. Nigdy nie widziałam tak seksownego mężczyzny. Może dlatego, że nie był człowiekiem.
            -Josh cię przysłał?
            -Nie, przyszedłem z własną sprawą. – Usiadłam naprzeciwko, zakładając nogę na nogę. Ludzie obok nas bacznie się nam przyglądali, choć mogłam stwierdzić, że to Ethan był obiektem obserwacji niżeli ja. Jego niespotykana uroda lśniła w blasku fleszy. Sprawiało to, że błyszczał. Gdyby nad jego głową pojawiła się złota aureola nikogo by ten fakt nie zdziwił.
            -Tak się składa, że ja też mam do ciebie sprawę. – Uśmiechnęłam się promiennie, korzystając z okazji. Skoro Ethan coś ode mnie chciał, ja nie zamierzałam pozostać mu dłużna. Dobrze się zgrało, że przyszedł sam. – Odpowiem na twoje pytania, jeśli ty odpowiesz na moje.
            -Kobiety mają pierwszeństwo – odparł nonszalancko. Gdybym go nie znała, dałabym się nabrać na gest dżentelmena. Problem tylko w tym, że wiedziałam jaki jest Ethan. Uwielbiał się droczyć i bawić. Sprawiał wrażenie chodzącego ideału i pewnie nie jedna niewiasta nie była w stanie się mu oprzeć.
            -Co cię łączyło z Reymondem? Wiesz, że widziałam zdjęcia.
            Przybrał niemy wyraz twarzy. Tego się obawiałam. Musiał powiedzieć mi prawdę i to jak najszybciej. Chciałam wykluczyć możliwość uczestnictwa Josha w zniknięciach dziewczyn sprzed ośmiu lat.
            -Robiliśmy razem interesy – odparł krótko, przybierając poważny wyraz twarzy. Ściszył głos, by nikt nas nie słyszał. – Reymond był Hermerem, prawą ręką Dezmela. Jak już wiesz, nasze rasy od niepamiętnych lat toczą ze sobą wojny o byt. Tak się złożyło, że Rey nie do końca był wierny swojemu panu.
            -Był zdrajcą?
            -Był naszym szpiegiem – mina nadal się nie zmieniła, ale zauważyłam dziwny błysk w oku. Jakby gardził takimi ludźmi. – Dzięki niemu wiedzieliśmy o każdym posunięciu Dezmy. Problem tylko w tym, że we wszystko wmieszał się Aleksander i przechytrzył nas. Przekupił Reymonda i nasz plan poległ na panewce.
            -A, czy Czarna Armia jest zamieszana w zniknięcia? – Ethan zmierzył mnie wzrokiem. Zdawało mi się, że analizuje moje słowa i zastanawia się, co ma powiedzieć. Bardzo zależało mi na tej odpowiedzi. Zależało mi na tym, by wykluczyć Josha z tego wszystkiego.
            -Nawet nie wiesz czym jest Czarna Armia.
            -Nie muszę wiedzieć, chcę tylko znać prawdę.
            -Chodzi ci o Josha? – Pomału zaczynałam żałować, że nie umiem się bronić. Ethan tak szybko odgadł moje myśli. Gdybym polemizowała z wrogiem, zrobiłby to pewnie jeszcze szybciej. Musiałam nauczyć się blokować własne myśli. I musiałam poprosić Josha o tą naukę. Nie mogłam sobie pozwolić na grzebanie w umyśle. Pokiwałam głową, a na twarz upadłego wpłynął szyderczy uśmiech. – Josh był jednym z najwierniejszych i najbardziej szanowanych członków Czarnej Armii. Wykonywał wszystkie rozkazy i nigdy się nie sprzeciwiał. Jeśli kazano mu kogoś zabić, robił to, bez względu na to czy decyzja była słuszna czy nie. Pewien jednak incydent wszystko zmienił i Josh odstąpił od szeregów armii. Nie był w nic zamieszany i my też nie, jeśli już chcesz wiedzieć. – Kamień spadł mi z serca. Naprawdę byłam zadowolona z takiej odpowiedzi, choć myśl o tym, że Josh potrafił kiedyś kogoś zabić bez mrugnięcia okiem była przerażająca. Na szczęście, ten etap miał już za sobą.
            -Teraz moja kolej. Chcę wiedzieć wszystko o Jacksonie Fort’cie.
            -Znowu zaczynasz? – Po raz kolejny westchnęłam znużona opowieściami o chłopaku mojej przyjaciółki. Nie rozumiałam dlaczego Ethan się go uczepił. Owszem, Jackson sprawiał wrażenie groźnego typa, maczał palce w brudnej robocie i wydawał się niekiedy podejrzany, ale nie sądziłam, by miał cokolwiek wspólnego ze światem nieśmiertelnych. Co więcej, byłam pewna, że on jest człowiekiem.
            -Jackson to normalny facet, który z niewiadomych przyczyn ubóstwia moją przyjaciółkę. Nie ma w tym nic dziwnego.
            -Ivi, kiedy spotkałem go po raz pierwszy coś poczułem. On nie jest człowiekiem.
            -Nie przesadzaj! – Warknęłam poirytowana. Chciał mi wmówić kłamstwo, a ja wiedziałam swoje. Nie chciałam dać sobą manipulować.
            -Rozejrzyj się po klubie i wskaz mi choć jedną istotę nadprzyrodzoną. – zaproponował nagle. Ze zdziwieniem omiotłam wzrokiem lokal. Nie potrafiłam odróżnić ludzi od upadłych i innych ras. Mężczyzna w koszuli w kwiaty wymachujący banknotami przed sceną wyglądał całkiem przeciętnie. Kobieta w kusej sukience niczym się nie wyróżniała.
            -Daj spokój. Tu są sami ludzie.
            -A widzisz tego gościa z wąsem przy barze? – skierowałam tam wzrok. Wysoki o śniadej cerze, na oko jakieś 30 lat. Nie wyróżniał się niczym. – I tą kobietę stojącą obok drzwi do toalety? Albo tego chłopaka za nami? Wszyscy są upadłymi aniołami. – Rozejrzałam się jeszcze raz zdumiona faktem, że w naszym lokalu znajduje się aż trzech upadłych aniołów. To nie było możliwe. Wiedziałam, że skoro Josh i Ethan są upadłymi, to na świecie żyje takich więcej, ale dotąd nie miałam z nimi styczności.
            -Żartujesz sobie? Nic nie widzę.
            -Bo źle patrzysz. Skup się, zwęź oczy i znajdź poświatę krążącą wokół nich. – Zrobiłam tak, jak polecił. Skupiłam się na kobiecie w kusej sukience. Była koloru czerwonego. Jej złote włosy opadały na policzki. Widać było, że ćwiczyła na siłowni. Skupiłam uwagę tylko na niej, zapominając całkowicie o rzeczywistości. I nagle zobaczyłam wokół niej czerwoną poświatę, a zaraz potem z jej pleców wyrosły małe, czarne skrzydła. Zdumiona przeniosłam wzrok na mężczyznę z koszulą w kwiaty. Emanowała od niego ta sama energia, ta sama czerwona poświata. Z pleców wyrastały skrzydła czarne niczym noc. Byłam zaskoczona.
            -To niemożliwe.
            -Wszystko jest możliwe, trzeba tylko umieć patrzeć. [s]
            -Dobra, co chcesz wiedzieć?
            Przez następne pół godziny opowiadałam Ethanowi o chłopaku Very. Nie było mi to na rękę, ale co miałam zrobić? Umowa to umowa. Przez klub przewijało się sporo gości. Co chwilę widziałam upadłych albo hermerów, którzy korzystali z naszych usług. Byłam niemile zaskoczona, że takie „stwory” siedzą w naszym klubie. Jednak po dłuższym przemyśleniu musiałam się z tym pogodzić. W końcu nie tylko oni byli stworami, ja byłam jedną z nich. Moja matka była aniołem, który upadł. W jakimś stopniu należałam do tego pokręconego świata i choć nie czułam się jeszcze dziwolągiem wiedziałam, że niebawem tak się właśnie stanie. Nie byłam normalna. Jeśli drzemały we mnie jakiekolwiek siły nadprzyrodzone to oznaczało to, że straciłam człowieczeństwo. W dodatku nie bardzo wiedziałam jakiego pochodzenia był mój ojciec. Mógł być człowiekiem, ale niekoniecznie. Kto mógł to wiedzieć? Czułam się w obecnej chwili pokrzywdzona. Dysponowałam dziwną mocą, której nie chciałam się nauczyć, choć musiałam. Przybierała ona na sile za każdym razem gdy wokół mnie pojawiała się istota nadprzyrodzona. Dlaczego to wcześniej nie działało? Czy rzeczywiście uaktywniała się tylko wtedy, kiedy byłam jej świadoma? Wcześniej postrzegałam ludzi jako zwykłe istoty chodzące po ziemi i psujące sobie życie. Teraz każdy człowiek był dla mnie obiektem obserwacji. Wpatrywałam się w nich wyczekując emanującej energii, czerwonych poświat, czarnych skrzydeł, albo niebieskiej mocy.
            -Nic więcej nie wiem – odezwałam się w końcu, gdy nie przychodziła mi już żadna myśl na temat Jacksona do głowy. Ethan zagwizdał radośnie pod nosem. Wydawał się zadowolony. Kiedy dał mi znak bym odeszła wstałam od stołu i tanecznym krokiem ruszyłam w kierunku baru.
            -Przy okazji – zawołał za mną, a ja się odwróciłam. – Fajny masz kostium. Seksownie w nim wyglądasz – przygryzłam wargę zalotnie trzepiąc rzęsami w jego stronę, po czym ruszyłam skąd przyszłam.
           
            Zbliżała się druga w nocy. Klub osiągnął godzinę szczytową. Wszyscy goście zaczęli zamawiać mnóstwo drinków, dziewczyny w czerwonych pokojach miały ręce pełne roboty, a my uwijałyśmy się przy barze najszybciej jak się dało. Wycierałam kufle świeżo wyciągnięte ze zmywarki kiedy stanęła nade mną Nancy z tęgą miną.
            -O co chodzi?
            -Trzeba opróżnić te kubły na śmieci. Są pełne i za chwilę nie będę miała gdzie wciskać odpadów. – spojrzałam na nią głupio, kpiąc z niej w myślach.
            -Chyba sobie żartujesz?
            -To ja jestem barmanką i to mój bar. Ktoś to musi zrobić. Padło na ciebie. Do roboty.
            Rzuciłam szmatę na podłogę i ze złością wyrysowaną na twarzy opuściłam salę główną, kierując się na zaplecze. Mogłam się jej sprzeciwić, ale nic by mi to nie dało. Wytargałam z kubłów dwa ogromne worki ze śmieciami, związałam je u góry i starałam się zawlec je na podwórze. Noc była chłodna. Na zachmurzonym niebie widać było tylko zarys księżyca, który gdzieś się schował. Gwiazdy również musiały uciec wraz z księżycem, bo nie widziałam ich nigdzie. Wiał lekki wiatr, który wtargnął w moje ogniste włosy i otulił mnie zimnem. Wokół panowała błoga cisza i tylko z oddali słychać było dudniącą muzykę z Bers Soft. Samochody prawie wcale nie jeździły. Ulica była opuszczona, jakby zabrakło na niej życia. Ciągnęłam worki po ziemi marząc o tym, by ten cholerny dzień dobiegł końca. Nie podobało mi się to, że Jackson może być jednym z nas, jednym z upadłych aniołów. Zadziwiające było to, że w tak szybkim tempie zaczęłam siebie tak nazywać. Nie miałam najmniejszego prawa mówić tak o sobie, ponieważ nie posiadałam skrzydeł i nigdy nie byłam w niebie, ale w jakimś stopniu czułam się inna. Inna od ludzi, którzy mnie otaczali.
            Zarzuciłam na ramię jeden z worków, a drugi wrzuciłam do kubła. Starając się wepchać drugi worek do środka zauważyłam czyjś cień przed sobą. Odwróciłam się natychmiast, ale nikt nie stał za mną. Przez chwilę wydawało mi się, że ktoś mi się przygląda. Szybko jednak odpędziłam złe myśli i żwawym marszem ruszyłam z powrotem do klubu. Nie było dane mi jednak do niego dotrzeć. Usłyszałam głos – jakże znajomy. Ostry, chropowaty, niski i dość ślamazarny.
            -Charlie – niemal serce mi stanęło gdy zobaczyłam jego sylwetkę wyłaniającą się z ogrodzenia. Długie ręce były utkwione w kieszeniach ciemnych spodni. Na nosie spoczywały okulary, a brązowe włosy przykryła czapka z daszkiem. Nie wyglądał przyjaźnie. Moje serce zaczęło pompować ogromną ilość krwi do mózgu, a ja sama poczułam, jak robię się gorąca. Nie mogłam pozwolić na to, by moja moc się uaktywniła. Nie przy nim. – Nie było cię na występie.
            -Odpuściłem sobie pokaz. Nie mogę na ciebie patrzeć wiedząc, że zadajesz się z nimi.
            -Z nimi? – spytałam podejrzliwie. Nie wiedziałam jak dużo wie Charlie. Nie chciałam zdradzić pochodzenia Josha. Mogłoby to tylko pogorszyć sprawę. Charlie był moim wrogiem numer jeden. Byłam niemal pewna, że to on stoi za zniknięciami dziewczyn z klubu i obawiałam się, że teraz przyszedł po mnie.
            -Nie zgrywaj się Ivi. Wiesz, kim oni są.
            -Jacy oni? – Grałam na zwłokę i modliłam się, by ktokolwiek usłyszał moje rozpaczliwe wołanie o pomoc w myślach. Marzyłam, by Ethan nie odszedł zbyt daleko i żeby usłyszał moje myśli.
            -To upadli, wiesz o tym i ja też wiem. To nasi wrogowie.
            -Co ty pleciesz? – Już wiedziałam, że Charlie wiedział dużo. Bardzo dużo. Wbiłam w niego spojrzenie starając się wyczuć emanującą energię potwierdzającą jego nadprzyrodzone pochodzenie. Niestety, albo nie nauczyłam się tej umiejętności wystarczająco dobrze, albo Charlie był człowiekiem z krwi i kości.
            -Przestań się oszukiwać. Nie możesz się spotykać z upadłymi będąc kimś zupełnie innym. Dziedzictwo cię nie minie. – Charlie bredził jakieś bzdury zbliżając się do mnie powoli. Poczułam, że ma złe zamiary. Podjęłam szybkie kroki i rzuciłam się pędem do drzwi klubu. Naskoczyłam na klamkę, ale ona nie chciała mi ustąpić. Jakby coś blokowało drzwi z drugiej strony.
            -Nie uciekniesz przede mną!
            -To się jeszcze okaże – stanęłam w miejscu gotowa do walki. Wiedziałam, że nie ma drogi ucieczki. Nie biegałam zbyt szybko, nie potrafiłam się kamuflować w kryjówce, a co dopiero ją znaleźć. Jedynym wyjściem było stanąć z nim do walki i pokonać, albo chociaż osłabić tak, abym mogła uciec i bezpiecznie się schować. Uciec do Josha. Zatrzymałam się zamykając na moment oczy. Skupiłam w sobie swoją moc. Nie wiedziałam jak mam jej użyć przeciwko Charliemu. Nie umiałam jeszcze kontrolować ognia i nie wiedziałam jak go przywołać. Liczyłam tylko na to, że mam to w genach i siłą woli dam radę go przywołać. Zacisnęłam mocno pięści i skupiłam się na moim wrogu. Poczułam gorąc przepływający przez całe moje ciało. Niespotykane ciepło ulokowało się w mojej dłoni i aż parzyło ją całą. Kiedy spojrzałam na rękę, cała płonęła. Udało się. Przywołałam moc. Skierowałam dłoń w stronę Charliego warcząc na niego ostrzegawczo. Nie zdziwił się na widok płonącej ręki, co więcej, zagościł na jego twarzy uśmiech. Czy wiedział kim jestem?
            -Zostaw mnie – ryknęłam zdenerwowana starając się utrzymać nerwy na wodzy. Cała drżałam, a paląca ręka oraz niezwykłe ciepło przepływające przez moje ciało wcale mi nie pomagało w opanowaniu się. Zrobiło się wokół nas jasno. Wszystkie latarnie w pobliżu zaczęły iskrzyć, zapalać się i gasić na zmianę, jakby były automatyczne. Kiedy Charlie zrobił kolejny krok w moją stronę zrozumiałam, że nie żartuje. Chcąc się bronić wyciągnęłam rękę w przód i siłą woli skierowałam ogień w jego stronę. Płonąca kula ognia wielkości piłki nożnej wystrzeliła w jego kierunku. Charlie uchylił się unikając uderzenia. Zafascynowana kontrolą nad żywiołem zaczęłam strzelać płonącymi kulami w stronę Charliego. On za każdym razem unikał uderzenia, odskakiwał rozbawiony na boki, uginał się i schylał.
            -Tylko na tyle cię stać? Myślałem, że dysponujesz czymś lepszym – zadrwił ze mnie, wciąż się śmiejąc. Złość napłynęła do mojej głowy. Poczułam nagły przypływ adrenaliny. Uniosłam drugą dłoń, łącząc ją z pierwszą. Skumulowałam w sobie wszystkie emocje, jakie brzmiały w mojej głowie i wystrzeliłam przed siebie ogromną kulę ognia, która rozprzestrzeniła się po całym placu. Byłam pewna, że tego nie przewidział. Uśmiech namalował się na mojej twarzy, jednak już po sekundzie się rozpłynął. Moja ogromna kula ognia została zduszona chlustem wody, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Płaszcz deszczu wywołany przez Charliego ugasił mój ogień, a on sam stanął tuż obok mnie z uśmiechem wyrysowanym na twarzy. Teraz już wiedziałam, że Charlie nie był człowiekiem.

7 komentarzy:

  1. Wow! Mega rozdział!
    Charlie też ma jakąś moc? Wodę? Może znajdzie się ktoś jeszcze, kto włada powietrzem i ziemią? To byłoby coś!
    Jackson może nie być człowiekiem? Fajnie...
    Cieszę się, że postanowiłaś wrócić. Oczywiście będę dalej czytać ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba jeden z dłuższych Twoich rozdziałów. Mnóstwo spraw tu wyjaśniłaś. Ethan wydaje się coraz bardziej spoko z każdą chwilą. Ferima jest chyba o coś zazdrosna, albo zła. Albo tylko mnie się tak wydaje. Połowa pochodzenia Ivi nadal jest tajemnicą, ale to dobrze. Jakaś zawsze musi być. Ciekawe, że po świecie tuła się tylu upadłych. Pewnie część ludzkości jest ich potomkami. ;) Ile zgromadzeń "dziwolągów" istnieje w Twoim świecie? :) Podobało mi się prawie wszystko poza ostatnią walką. Pomysł spoko, ale te kule ognia... jakieś takie przewidywalne :p Mogło jej chociaż trochę nie wyjść, rozpaść się, stracić kontrolę. Dobrze, że jej temperament sprawia, że szybko traci kontrolę nad sytuacją. Nie narzekam, ale mogła oberwać trochę po swojej ładnej buźce :p.
    Rozbawiło mnie, że choć jest tak zakochana to odrobina rozsądku wzięła górę i wołała w myślach Ethana ( tak to tylko opisuję :p). Biedny Josh, czyżby rodziła mu się konkurencja?
    Charlie? Ujmę to tak - bleee..., . Szkoda tak ładnego imienia na takiego gościa:/. Potrafi jednak dobrze kontrolować swoje umiejętności i świetnie się chyba maskuje. Ivi musi jak najszybciej wziąć lekcje.

    To chyba tyle na temat tego rozdziału.
    Co do szablonu, to planowałam właśnie wypowiedzieć się na jego temat przy okazji nowej notki.
    Jest dużo skromniejszy, ale całkiem nieźle oddaje charakter opowiadania. Kolorystyka jest fantastyczna, uwielbiam taką. Ten błękit i czerń świetnie ze sobą współgrają.

    Czekam również, aż znajdziesz chwilę czasu i zajrzysz do mnie. ;)
    Pozdrawiam, Agata. XD

    OdpowiedzUsuń
  3. chyba girl on fire

    OdpowiedzUsuń
  4. Na początku muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę z twojego powrotu ;D
    Rozdział wspaniały! Co raz bardziej zastanawia mnie Charli. Ten gość jest dość dziwny, ale może wiedzieć kim tak naprawdę jest Ivi...
    Jednak jakoś tak brakuje mi wspólnych chwil Josha i Ivi.
    Jestem bardzo ciekawa nowego rozdziału. Czekam z niecierpliwością.
    Pozdrawiam;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam, ale skomentuje jutro, bo już mi się oczy zamykają ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać, że pisałaś ten rozdział z weną, bo wyszedł Ci znakomicie. Wyjawiasz tutaj nutkę tajemnicy o pochodzeniu Ivi. Mama upały anioł? Przez tą historię pokazujesz, że upadły anioł nie zawsze robi coś złego. Wystarczy, że się zakocha w człowieku, a już jest potępiany. Cieszę się, bo mam nadzieje, że Josh jednak nie zrobił nic złego, że stał się Upadłym. Też mi się coś wydaje, że Charlie dopiero pokaże swoje pazurki i skrywa jeszcze większe tajemnice. Jak na razie wiem, że jest tym samym, co Ivi tylko, że bardziej kontroluje swoje moce. Boję się o nią. Przecież ona nie potrafi kontrolować swojej mocy, nie wiadomo kiedy zapala całe pomieszczenia, więc się o nią trochę boję. Jestemw ogóle, co on od niej chce, bo ewidentnie są podobnymi stworami i z założenia (tak wywnioskowałam z jego słów), że są oni naturalnymi wrogami Upadłych. Może chcę ją przekonać, by przeszła na jego stronę, a nie ją zabijać?
      Cieszę się, że Ivi zna trochę prawdy, bo już nie będzie myślała, że rodzice tak po prostu ją zostawili na pastwę losu. Matka ją kochała i ta wiedza powinna być jej siłą. Co do jej ojca to mam pewne podejrzenia, kto to może być, ale jak wyjawisz prawdę to powiem ci, czy miałam rację, czy się myliłam ;)
      Cieszę się poza tym, że nas nie zostawiłaś. Naprawdę lubię twoje opowiadanie.

      Usuń
  6. Tak jak mówiłem, twojego bloga nadrobiłem. I nie - nie z przymusu, tylko z czystej przyjemności. Piszesz bardzo dobrze, a twój styl przypadł mi do gustu. Nie używasz jakiś wyszukanych słów, twoje pióro jest lekkie i takie lubię najbardziej. Widać, że opowiadanie jest dobrze przemyślane. No fakt, widziałem kilka błędów, ale bez bety ciężko jednak sobie poradzić... A co do samej treści; skomentuje wszystko tak bardziej ogólnikowo; podoba mi się Ivi i Josh - swoją drogą dobrana z nich para. Iv jako ognista dziewczyna - genialne! A Josh - przystojny, mroczny, upadły anioł, który ukrywa tajemnice. Bomba!
    Więcej nic nie napiszę, bo jakoś nie mam do tego głowy. A tyle odcinków w jednym komentarzu nadrobić, to ciężka sprawa. Więcej postaram się napisać, jak będę na bieżąco. Liczę na to, że szybko coś dodasz, a wena będzie ci sprzyjać.

    PS Świetny szablon ;)
    Pozdrawiam,
    Illusion.

    OdpowiedzUsuń