piątek, 7 grudnia 2012

[9] Sen - bla­dy wysłan­nik oj­ca mro­ku, który ni­cią za­pom­nienia szy­je dziury naszej pamięci...



            Muskałam palcami swoje usta, czując jeszcze smak Josha. Jego aksamitne wargi były tak miękkie, że aż chciało się je całować dniami i nocami. Udało się, wreszcie zbliżyliśmy się do siebie. Pragnęłam tego bardziej niż zwykle.
Słońce wzbiło się nad Seatle, a ja przeciągnęłam się na łóżku, spoglądając na czyste niebiosa. Skrywały one tak wiele tajemnic, które nagle zapragnęłam odkryć. Gdyby ktoś parę lat temu powiedziałby mi, że poznam upadłego anioła, zapewne zaśmiałabym mu się w twarz. Teraz jednak poznałam tajniki nocnego życia. Wiedziałam, że po zmroku na ulicach roi się od demonów, które niekoniecznie są złe. Uśmiechnęłam się raz jeszcze do siebie i zmęczona zamknęłam oczy, zasypiając.
Obudziłam się i spostrzegłam, że jest wieczór. Wszędzie było ponuro i pusto. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nie byłam w klubie, tylko w jakimś pokoju, którego nie znałam. Ściany były brązowe, a podłoga składała się z paneli, dość starych i zaniedbanych. Meble zostały upchnięte pod każdym z czterech kątów pokoju. Zdezorientowana wstałam z łóżka, kierując się do drzwi. Dom wyglądał na opuszczony, siejący grozę. Wszędzie były pajęczyny. Owinął mnie zimny podmuch, gdy posadzka zaskrzypiała pod moim ciężarem. Zabarwiony światłem gazowych lamp kurz kłębił się w powietrzu. Spojrzałam na ukryty w mroku sufit, na obrośnięty pajęczynami żyrandol. Znajdowałam się na pierwszym piętrze. Dostrzegłam drugi pokój, do którego weszłam po chwili. Drzwi szafy były otwarte, pościel na łóżku odrzucona, jakby ktoś przed chwilą wstał. Moje spojrzenie padło na ramy portretu, gdzie widniały trzy postacie. Dwoje dorosłych ludzi, małżeństwo. Kobieta, która trzymała w rękach zawiniątko. Dziewczynka miała włoski do ramion, koloru brązowego. Uśmiechała się pokornie do zdjęcia. Jej oczy, dziwnie znajome kogoś mi przypominały. Przeszłam do następnego pokoju. Już na drzwiach wisiał napis „Ray”. Pokój był przestronny, kiedyś musiał być piękny. Wielkie łoże z drewnianymi, ręcznie rzeźbionymi oparciami stało na środku pokoju. Okno przysłaniało długie, aksamitne zasłony, z sufitu zwisał pokryty grubą warstwą kurzu żyrandol. Obrazy na ścianach i łoże też pokrywał kurz.
Nagle usłyszałam skrzypnięcie podłogi. Ktoś wbiegł po schodach na górę. Ruszyłam w kierunku dźwięku, do pokoju w którym się obudziłam. Na środku siedziała skulona kobieta z portretu, trzymając w rękach małe dziecko.
-Przepraszam, gdzie ja właściwie jestem? – Odparłam niepewnie, stając jakiś metr od kobiety. Nic nie odpowiedziała. Jej długie, ciemne włosy opadały na twarz. Po chwili usłyszałam kolejne skrzypnięcie podłogi, a w drzwiach stanął mężczyzna w pelerynie. Spojrzałam w jego oczy, chcąc dowiedzieć się, gdzie jestem. I kiedy otworzyłam usta, do pokoju wpadło światło słoneczne. Nagle nastał dzień, słyszałam ćwierkające ptaki na gałęzi. Podłoga pod moimi stopami była czysta i nienaganna. Wszelki kurz ze ścian zniknął, jakby na nowo dom zaczął tętnić życiem.
-Już czas.
-Nie oddam Ci dziecka! – Wrzasnęła kobieta podrywając się z ziemi. Była przerażona widokiem mężczyzny. Szybko zrozumiałam, że również powinnam się bać.
-To dziecko musi zginąć, wiesz o tym. Jeśli my tego nie zrobimy, przyjdą oni.
-Nie, musi być jakiś inny sposób – wyszeptała coraz bardziej przerażona, tuląc mocniej dziecko do siebie. – Nie pozwolę, by zginęła. Ty też nie możesz. To owoc naszej miłości.
-To zakazany owoc, który nigdy nie powinien rozkwitnąć. – Mężczyzna w pelerynie był opanowany i twardy. Mówił o śmierci dziecka, małego dziecka. Mimo to, nie wyrażał żadnego współczucia. – Jeśli mi jej nie oddasz, wezmę ją siłą.
Wiedziałam, że kobieta nie odda dziecka. Serce nakazało mi je bronić, więc stanęłam między kobietą, a mężczyzną, mamrocząc przekleństwa pod nosem. Zbliżał się krok po kroku i jakby nie słuchał tego, co mówię. Słyszałam bicie własnego serca. Strach znów wdarł się do mojego umysłu, a on był coraz bliżej. Przygotowałam się na atak. Wiedziałam, że mnie pokona, mimo to chciałam walczyć. Zapragnęłam obronić niewinne dziecko przed śmiercią.
-Zatrzymaj się do cholery! – Wrzasnęłam nie schodząc mu z drogi. Ale on się nie zatrzymał. Stało się coś dziwnego. Mężczyzna przeszedł przeze mnie, jakbym była duchem. Osłupiała, rozdziawiłam usta, nie wiedząc co się stało.
-Ona nigdy się nie podda – wychlipała kobieta, gdy on wyciągnął zza pazuchy sztylet i wbił jej prosto w pierś. Po chwili kobieta osunęła się bezwiednie na ziemię, upuszczając dziecko. W mgnieniu oka jej ciało się rozłożyło i został po nim tylko popiół. Stłumiłam w sobie wrzask, będąc przerażona tym, co widziałam. Tajemniczy przybysz podniósł dziewczynkę z ziemi. Jej bursztynowe oczy igrały z promieniami słonecznymi. Była spokojna.
-Wreszcie cię mam, Ivone – syknął do siebie, śmiejąc się pogardliwie. I gdy miał zamiar opuścić dom, dziewczynka zapłonęła żywym ogniem powodując, że mężczyzna wypuścił ją z rąk. W górę wystrzeliła smuga pomarańczowego światła, która rozprzestrzeniła się po całym pokoju, oślepiając mnie.
-Ivi! – Poczułam, jak ktoś potrząsa mym ciałem. Nad sobą zobaczyłam zaniepokojoną Verę. Zamrugałam kilkakrotnie oczami przyzwyczajając się do jasnego pomieszczenia.
-Co się stało?
-Miałaś chyba jakiś koszmar. Wierzgałaś nogami i krzyczałaś jak opętana.
Wyprostowałam się, ocierając z czoła pot. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że to był tylko sen. Sen na jawie.
-Co ci się śniło?
-Nie pamiętam – skłamałam, wstając z łóżka. Przemyłam twarz zimną wodą, spoglądając w lustro. Brązowe włosy stały na wszystkie strony, oczy miałam zapadnięte, a na czole kilka bruzd. Westchnęłam przerażona koszmarem. Kim byli ci ludzie i co się stało z tą dziewczynką? Ten sen był zbyt realny. Musiał coś oznaczać.

Był czwartek. Tego dnia scenę zajmowała Jenna wraz ze swoją zgrają patyczkowatych blondynek. Ubrana w różowo czarny strój, którego z całych sił nienawidziłam, przemierzałam pustą salę trzymając tacę w ręce. Nie było wielu klientów, więc większość dziewczyn nawet nie zeszła na dół. Co więcej, wszystkie się bałyśmy. Zaginęła kolejna dziewczyna. Nikt nie wiedział, gdzie się podziała i co się z nią stało. Nikt też z klientów nie zdawał sobie sprawy, że coś się dzieje. Zakazano nam o tym mówić. Szlag mnie trafiał na myśl o tym, że Larry nic sobie z tego nie robi. Przecież będą kolejne zniknięcia. Znowu któraś z nas zostanie pozbawiona koleżanki.
Postanowiłam przeciwstawić się Larremu i doprowadzić do zamknięcia klubu. Odłożyłam tacę na ladę i przemaszerowałam do jego gabinetu. Odetchnęłam przed drzwiami, układając sobie w głowie słowa i wtargnęłam do środka.
-Larry, trzeba zamknąć klub! – Ryknęłam na samym wstępie, a szef, aż podskoczył na krześle. Dopiero po chwili zorientowałam się, że Larry nie jest sam. Na kanapie siedziało dwóch mężczyzn. Jeden wysoki o pociągłej, skrupulatnej twarzy, drugi zaś niski i pulchny, z haczykowatym nosem. O ścianę natomiast opierał się Jackson. Wyglądał jakże szarmancko w garniturze od Armaniego, który już dawno wyszedł z mody.
-Iv, tyle razy prosiłem, abyś pukała – odparł łagodnie, choć wiedziałam, że był zły. Gdyby nie ci ludzie, zapewne nawrzeszczałby na mnie. Cóż, kultura nigdy nie miała u mnie miejsca. Zlokalizowałam postać Jacksona. Jego sympatyczny wyraz twarzy i ten cwany uśmiech przyprawiający mnie o mdłości.
-Przepraszam. Nie wiedziałam, że masz gości.
-Nie szkodzi. Oprowadzę panów po rezydencji – odparował nagle Jackson, a nieznajomi jak na rozkaz wyprostowali się i posłusznie wyszli za drzwi. Posłałam Jacksonowi najbardziej pogardliwe spojrzenie jakie posiadałam i zajęłam miejsce na pustym fotelu.
-Z czym ty znowu wyskakujesz?
-Kim oni są? – Odparłam pytaniem na pytanie. Właściwie nigdy nie obchodzili mnie biznesmeni, z którymi spotykał się Larry. Na ogół maczał palce w brudnej robocie, lecz tym razem byłam podejrzliwa. Gości nigdy nie oprowadzano po rezydencji, a już na pewno nie przez Jacksona. Ten obślizgły egoista zbyt często pojawiał się w Bers Soft. W dodatku Larry za bardzo mu ufał. Do czegoż to zdolni są ludzie, jeżeli chodzi o kasę.
-Nie muszę ci się tłumaczyć z kim robię interesy – odpowiedział chłodno, jednak wciąż spokojnie.
-Larry – ścisnęłam jego pomarszczoną dłoń, dodając sobie otuchy i odwagi. – W klubie dzieją się dziwne rzeczy. Dziewczyny boją się o swoje życie – zaczęłam pewnie, mówiąc przejętym głosem i licząc, że to pomoże. Mój szef miał jednak serce twarde jak skała.
-Do czego zmierzasz?
-Proszę, abyś zamknął klub do czasu, aż będzie bezpiecznie.
-Nie ma mowy! – Wybuchnął podrywając się z krzesła. I diabli wzięli jego złotą cierpliwość. Wyprowadziłam go z równowagi. Świetnie Ivi, świetnie.
-Zniknęły już trzy dziewczyny w przeciągu tygodnia! Zamierzasz stać i patrzeć,
jak znikają kolejne? Miałeś zapewnić nam bezpieczeństwo – obruszyłam się, zakładając ręce na piersi. Wiedziałam, że wrzaskiem niczego nie wskóram. Na krzyk reaguje się krzykiem.
-Każdego dnia dbam o wasze bezpieczeństwo oraz interesy. Nie zamierzam zamykać klubu z powodu ucieczki paru dziwek.
-W takim razie nie będę występować.
-Proszę bardzo – odparł, robiąc się czerwony na twarzy. Stąpałam po kruchym lodzie.
–Jeśli chcesz, możesz nawet odejść. Wrócić na ulicę i wieść szczęśliwe życie w nędzy i rozpaczy. Podoba ci się taka perspektywa? Tam nikt nie będzie dla ciebie tak łaskawy i hojny – złość, aż kipiała z niego i nie byłam pewna, co zrobi dalej. Musiałam się wycofać. Co jak co, ale Larry miał rację. Nie mogłam odejść. Za bardzo przyzwyczaiłam się do życia w luksusie, by to wszystko zostawić i klepać biedę. Nie mogłam jednak stać bezczynnie i patrzeć jak znikają dziewczyny. Bo któregoś dnia, to może i ja zniknę?

Nie zamierzałam mówić Larremu o Charliem, ani o Ethanie. Musiałam szybko
się dowiedzieć, który z nich jest groźny i odpowiedzialny za zniknięcia. Wiedziałam, że Ethan jest upadłym aniołem. To dlatego nie zestarzał się ani o dzień i wygląda tak samo, jak 8 lat temu. Nie wiedziałam tylko kim jest Charlie. Skoro jego ojciec, którym był Remond, umarł choć nie wiedziałam w jakich okolicznościach, to mogło oznaczać, że jest człowiekiem. Nie znałam jednak świata demonów na tyle, by móc to stwierdzić. Koniecznie musiałam porozmawiać z Joshem.
-Przepraszam Larry, nie będę cię już niepokoić – odparowałam pełna skruchy i w trymiga opuściłam jego gabinet.

            Vera siedziała w pokoju, wpatrując oczy w laptopa. Przebrałam się w piżamkę i napisałam do Josha. Chciałam wiedzieć wszystko. Poznać fantazyjny świat demonów. Wiedzieć, jak je odróżniać i mieć świadomość tego, jakie mają moce. W końcu Josh czytał mi w myślach. Potrafił też sprawić, że widziałam coś czego tak naprawdę nie ma.
            -Co robisz? – Spytała zaciekawiona Vera, kiedy rozłożyłam się wygodnie na łóżku. Wzruszyłam tylko ramionami.
            -Dowiedziałaś się już czegoś?
            -A propos? – Zdezorientowana, odłożyłam telefon na szafkę. Nie chciałam, by Vera wiedziała o Joshu. Ani o nikim innym. Z pewnością nie uwierzyłaby w ani jedno słowo.
            -No, na temat Reymonda!
            -Ach – zupełnie zapomniałam, że Vera wie o zdjęciach. Sprawa z Ethanem mnie tak przytłaczała, że nie myślałam kompletnie o niczym innym. – Nikt nic nie wie, a przecież nie zapytam Charliego wprost, czy jest seryjnym mordercą.
            -Za to ja coś odkryłam. Spójrz – wskazała na laptopa. Ruszyłam się z miejsca, by wlepić oczy w dziwną stronę w internecie, a właściwie bloga.
            -Co to jest?
            -To historia jakiejś dziewczyny. Pisze opowiadanie, a w nim jest dokładny opis naszego klubu, choć nazwa jest zmieniona. Ale to jeszcze nic – Vera kliknęła na link, po czym otworzył się kolejny post. Były tam opisane porwania prostytutek z klubu.
            -Czy to nie brzmi znajomo?
            -Sugerujesz, że jakiejś dziewczynie udało się przeżyć i teraz opisuje to na blogu, w formie opowiadania? – Spytałam sama nie będąc pewna swych słów. Przecież było to irracjonalne. Dlaczego miałaby to robić?
            -Właśnie tak myślę. Może w ten sposób szuka pomocy? Kogoś, kto przeżył?
            -Dasz radę ją namierzyć?
            -Pewnie, poszukam na Facebooku.
            Kiedy Vera szukała dziewczyny o Nicku Shann_, ja zaczęłam jeszcze raz przeglądać listę zaginionych dziewczyn. Nie było tam jednak żadnej takiej dziewczyny. Czy jej opowiadanie było zwykłym zbiegiem okoliczności? Czy mogło to być możliwe?
            -Gotowe. Shanon Baker. Mieszka na Columbia str 54. To dzielnica handlowa, jakieś pół godziny drogi stąd.
            -Myślisz, że ona pisze prawdę?
            -Nie wiem, ale warto się przekonać. Wreszcie mamy jakiś trop, a nie szukamy na ślepo.
            -Masz rację, sprawdzimy to jutro – odparłam zadowolona z siebie. Jeśli ta dziewczyna rzeczywiście żyła w Bers Soft i ocalała po porwaniu, to mogła nam sporo powiedzieć. Liczyłam też na to, że odnajdziemy pozostałe dziewczyny.
            -Ivi…
            -Co?
            -Twój telefon – wpierw spojrzałam na Verę, by po chwili doskoczyć do szafki nocnej. Z uśmiechem przyklejonym do twarzy pomyślałam, że Josh nareszcie się odezwał. Niestety, numer należał do Charliego. Znów zaczął mnie nękać słodkimi smsami. Zniechęcona odłożyłam telefon, kierując myśli w inną stronę.
            -Wiesz, że widziałam dzisiaj Jacksona.
            -Jak to, gdzie? – Spytała, leżąc już w swoim łóżku.
            -Był u Larrego z jakimiś dziwnymi typami. On coś kombinuje.
            -Nie przesadzaj, Iv – rzekła lekceważąco. Jak zwykle go broniła. Niekiedy doprowadzało mnie to do szału. Miałam wrażenie, że Vera nie widzi jak bardzo zły jest Jackson. Z pewnością coś ukrywał, nie byłam głupia.
            -Jackson jest biznesmenem, a to pewnie byli jacyś handlarze.
            -Oprowadzał ich po rezydencji! – ryknęłam oskarżycielsko, ale ona tylko wzruszyła ramionami. Jakbym jej powiedziała, że Fort zabił kogoś, i tak by nie uwierzyła. Ciekawa byłam, co ona w nim widzi, bo ja oprócz okrutnego drania po czterdziestce nie widziałam nic.
            -Idę się napić – fuknęłam wychodząc. Naprawdę nie rozumiałam przyjaciółki. Mogła mieć każdego, a wybrała podstarzałego dupka, szastającego kasą. Może w ten sposób chciała zapewnić sobie byt? A może tak naprawdę szukała ojcowskiej miłości, której nie dane było jej zaznać? Sama już nie wiedziałam.
            Gdy schodziłam do spiżarni zauważyłam zapalone światło i uchylone lekko drzwi. Przywarłam do ściany słysząc głos Margarett.
            -Larry, to się musi skończyć. Klub nie może tak funkcjonować.
            -Obiecałem mu i dotrzymam słowa.
            -Ale Larry – jęknęła Margarett. To było dziwne. Nie dość, że nasz szef był w spiżarni, co rzadko się zdarzało, to jeszcze szeptał.
            -Chyba nie chcesz sprowadzić na siebie gniewu czarnej armii. Zapomniałeś już, co się zdarzyło wtedy?
            Czarna armia, już gdzieś to słyszałam, ale na pewno nie od Margarett. Mój mózg zaczął pracować na pełnych obrotach. Słyszałam już rozmowę Josha z Ethanem o tajemniczej Czarnej Armii. Czy to wszystko nagle zaczęło się ze sobą łączyć?
            -Dosyć tego, wiem co robię. Zapewnił mi bezpieczeństwo i ja mu wierzę.
            -Bezpieczeństwo? Przejrzyj na oczy Larry! Dzieje się to samo co… - Margarett nie dokończyła zdania. Zamiast tego usłyszałam świst powietrza, a następnie głośny huk. To Larry uderzył kobietę. Jego mocna dłoń odbiła się na jej policzku.
            -Nie będę cię słuchał. Zapomnij o tamtej sprawie, bo pożałujesz – Rozkaz Larrego wydawał się straszliwą groźbą. W życiu nie widziałam go w takim stanie. Był roztargniony i wściekły. Uparcie trzymał się swego zdania i to mnie zdziwiło. Owszem, zawsze był uparty i obstawiał przy swoim, jednak gdy chodziło o klub, słuchał Margarett. Ona zawsze mu pomagała.
            Odskoczyłam od ściany i schowałam się w ciemnej wnęce słysząc szuranie butami o posadzkę. Po chwili mężczyzna szybkim krokiem opuścił spiżarnię. Spojrzałam w głąb pomieszczenia. Na ziemi siedziała opiekunka, przyciskając rękę do twarzy. Widziałam, jak z jej oczu płynęły łzy.

            Następnego ranka wstałam bardzo wcześnie. Nie powiedziałam Verze o wczorajszym incydencie w spiżarni. Kiedy przyszłam do pokoju, ona już spała. Z resztą, im mniej wie, tym lepiej dla mnie. Nie chciałam jej okłamywać, ale musiałam też chronić tajemnicy Josha. Nie miałam przecież na celu rozpowiadania wszystkim o tym, że znam upadłego anioła. Poza tym, Czarna Armia na pewno miała z nim coś wspólnego. A ja musiałam dowiedzieć się co.
            -Wstawaj, pora spotkać się z Shanon! – Rzuciłam na łóżko przyjaciółki ubrania, gdy ta przeciągała się leniwie.
            -Która jest?
            -Siódma rano – wyszczerzyłam kły w jej stronę, napotykając obruszoną minę Very. Wiedziałam, że nie należy do rannych ptaszków, ale trzeba czasem wstać skoro świt.
            -Zwariowałaś? Nie wstaję prędzej niż przed dziesiątą!
            -Wstawaj leniwa jędzo! – rzuciłam się na jej łóżko, by po chwili zwalić ją na ziemię.

            Jakieś pół godziny później opuściłyśmy rezydencję szybkim krokiem. Chciałam zdążyć na autobus, który miał nas zawieźć wprost ku celowi. Przy bramie zatrzymała mnie Vera, uśmiechając się parszywie.
            -Ivi – chytry uśmiech zagościł na jej twarzy. Już wiedziałam, że szykuje coś diabolicznie złego, albo szalonego. Zawsze miała nietuzinkowe pomysły. – Po co mamy gnać na autobus, jak możemy wziąć któryś z wozów Larrego?
            -Oszalałaś? – Ten pomysł zdecydowanie przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Vera jest wariatką z natury, ale że też wymyśliła coś takiego?
            -Przecież ty fatalnie prowadzisz!
            -Oj tam, nie będzie tak źle. Ostatnio brałam dodatkowe lekcje u Jacksona.
Spojrzałam na nią hardym wzrokiem, wstrzymując oddech. Naprawdę nie lubiłam, gdy o nim wspominała. Zastanawiając się jednak nieco dłużej nad jej pomysłem, uznałam że jest dobry. W końcu liczy się wygoda i czas. A miałam go przecież mało. Przytaknęłam na jej propozycję, kierując się do garażu.
            -Weźmy coś, co nie rzuca się w oczy.
            -Ten jest idealny – stanęłam przed niebieskim Subaru, które mieniło się na wszystkie strony.
            -Tak, zdecydowanie nikt nas nie zobaczy w tym cacku – Vera zakpiła ze mnie, zakładając ręce na piersi. W obecnej chwili miałam gdzieś jej słowa. Jak szaleć, to szaleć. Czemu miałabym nie zaryzykować? Larry posiadał mnóstwo samochodów. Nie zorientuje się nawet, jak na chwilę pożyczymy któryś z nich.
            -Chyba umiesz okiełznać tą bestię?
            -Wskakuj.
            Z rykiem silnika, który wydobył się spod maski niebieskiej bestii wyjechałyśmy na ulicę. Pokładałam wielkie nadzieje w umiejętności Very. Co rusz obserwowałam co robi. Kradzież auta to jedno, a kierowanie nim, to drugie. Nie miałam zamiaru zginąć w wypadku.
            Po niecałej godzinie, gdyż zabłądziłyśmy gdzieś na śródmieściu, dotarłyśmy do celu. Dom był mały, ale za to uroczy. Domek jednorodzinny, był koloru zielonego z czerwonym dachem. Na jednej ze ścian tego domu rósł bluszcz, który pięknie komponował się z resztą. Ramy okien były brązowe i w każdym z nich można było zauważyć inny kolor zasłon. Drzwi również były brązowe ale dodatkowo wyryto na nich wzorek z kwiatów i liści. W dwóch oknach, które znajdowały się  z prawej i lewej strony drzwi postawiono czerwone doniczki z również czerwonymi pelargoniami. Przed drzwiami wejściowymi leżała wycieraczka z wizerunkiem owieczki, która mówiła : "witamy". Przy domku stał też garaż, którego dach posłużył za taras, na którym leżały chwilowo złożone krzesła i stół ogrodowy. Całość okalało ogrodzenie zrobione z czerwonych cegieł i czarnych prętów. Odetchnęłam kilka razy i nacisnęłam na dzwonek.
            -Dobra, więc jak to rozegramy? Dobry i zły glina?
            -Oszalałaś? – Poirytowanie namalowało się na mojej twarzy. Vera najwyraźniej uznała, że warto pobawić się w detektywa i przeprowadzić śledztwo. Denerwował mnie jej zabawny humor. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ważne miało być to spotkanie.
            -No co? W każdym filmie tak jest. Będziemy jak faceci w czerni! Ja chcę być Willem, jest ładniejszy!
            -Uspokój się.
            -No weź! To w takim razie komisarz Rex i pies? Chociaż nie wyglądam na psa, ale potrafię świetnie go naśladować. Pokazać ci?
            -Po prostu bądź sobą – upomniałam ją, kręcąc głową.

            -Ale to nie będzie zabawne! Już wiem. Będę jak Tomy Lee Jones w ściganym! – ryknęła, gdy drzwi się otworzyły. Pora zacząć przedstawienie.

***
Cześć kochane dzieciaki! Więc, na swoje wytłumaczenie nieobecności mam usprawiedliwienie. Napisałam nowy rozdział, który mi się podoba. Wiem, że nie było tu Josha, ale muszę prowadzić wątek, a to nie wymaga jego obecności. Mam już plan, co wydarzy się dalej. Ogółem zamierzam zrobić wielką rewolucję na blogu. Zmienić szablon i wszystkie zakładki, więc spodziewajcie się niebawem zmian.
Nie wiem, czy dodam coś przed świętami. Gdybym nie dodała, to już teraz życzę Wam Wesołych Świąt!
Ps. podobały się podkłady muzyczne? Mogę dodawać muzykę do tekstu czy wolicie bez?
Buziaki!

9 komentarzy:

  1. Nawet nie wiesz, jak ja cię kocham za ten rozdział ;*
    Najbardziej podobał mi się początek. Ten sen był wspaniały i podejrzewam, że to ona jest tą dziewczynką. Jestem bardzo ciekawa, kim ona jest, że i Josh z "ekipą" o niej gadali i że stało się coś tak strasznego, że jak była mała to chcieli ją zabić. Świetnie pokazałaś jej emocje, jak i jej matki (tak podejrzewam, ze to jej mama).
    Jestem też zadowolona, że Iv i Vera odkryły coś w związku ze znikaniem kolejnych dziewczyn z klubu.
    PS Odpisałam u siebie na twój komentarz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i zapomniałam! Zaintrygowałaś mnie faktem, ze Larry coś wie o tych zniknięciach, a nic nie robi z tym! Do tego uderzył kobietę? Co za cham i prostak i w ogóle debil! ;D

      Usuń
  2. Ten cały Laryy od początku mi się nie podobał, ale teraz to już wg. Wie co się dzieje i nic z tym nie robi?
    Ciekawe czego dowie się Ivi i Vera od tej dziewczyny?
    Czekam na nowy rozdzi i mam nadzieję, że pojawi się jeszcze przed świetami ;D
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. No, no... warto było czekać! Hmmm... mała dziewczyna która zajęła się ogniem? Rozbudziłaś moją wyobraźnię! Teraz mam już parę tez na temat przyszłych wydarzeń. Larry jest może chamem, ale jest ciekawą postacią i nie jest jednowymiarowy i z jego słów wynika, że coś go zmusza do takiego postępowania ( oczywiście nie podoba mi się to co robi, ale nie jest zły do szpiku kości chyba;)). Vera rock's!!!
    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja nie lubię dostawać kary! :D Przez to dopiero dzisiaj mogłam przeczytać ten cudowny rozdział. Jest długi i naprawdę bardzo mi się podobał. Ten sen był bardzo intrygujący. To ona była tą małą dziewczynką, co nie powinna się urodzić? Jak tak, to robi się coraz bardziej ciekawie i tajemniczo. Tyle rzeczy jest jeszcze niewyjaśnionych i to mnie przyciąga do Twojego bloga. Jestem ciekawa czy ta dziewczyna z bloga naprawdę przeżyła porwanie i jak będzie wyglądało to spotkanie.
    Nie mogę doczekać się rewolucji! Lubię takie rzeczy. :D
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie. :*
    [otchlan-czasu]

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Też nie wstaję wcześniej niz przed dziesiątą (jak mam wolne) hahaj.. :D Ciekawe co ten Jackson planuję! Podobał mi sie ten opis "Wyglądał jakże szarmancko w garniturze od Armaniego, który już dawno wyszedł z mody." Czytałam go trzy razy!! :) Oprócz tego, czekam wreszcie na Josha!
    Zapraszam na nowy rozdział u mnie: [dzien-dobry-renesmee]

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej. Pierwszy raz komentuje twoje opowiadania. Są bardzo ciekawe i nie mogę doczekać się dalszej części. Zastanawiam się czego dowiedzą się od Shanon.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie no...
    Już nie wiem co Ci napisać w komentarzu.....
    Chcę więcej i więcej.
    Jesteś wspaniała.

    OdpowiedzUsuń