Muskałam
palcami swoje usta, czując jeszcze smak Josha. Jego aksamitne wargi były tak
miękkie, że aż chciało się je całować dniami i nocami. Udało się, wreszcie
zbliżyliśmy się do siebie. Pragnęłam tego bardziej niż zwykle.
Słońce wzbiło się nad Seatle, a ja
przeciągnęłam się na łóżku, spoglądając na czyste niebiosa. Skrywały one tak
wiele tajemnic, które nagle zapragnęłam odkryć. Gdyby ktoś parę lat temu
powiedziałby mi, że poznam upadłego anioła, zapewne zaśmiałabym mu się w twarz.
Teraz jednak poznałam tajniki nocnego życia. Wiedziałam, że po zmroku na
ulicach roi się od demonów, które niekoniecznie są złe. Uśmiechnęłam się raz
jeszcze do siebie i zmęczona zamknęłam oczy, zasypiając.
Obudziłam się i spostrzegłam, że jest
wieczór. Wszędzie było ponuro i pusto. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to,
że nie byłam w klubie, tylko w jakimś pokoju, którego nie znałam. Ściany były
brązowe, a podłoga składała się z paneli, dość starych i zaniedbanych. Meble
zostały upchnięte pod każdym z czterech kątów pokoju. Zdezorientowana wstałam z
łóżka, kierując się do drzwi. Dom wyglądał na opuszczony, siejący grozę.
Wszędzie były pajęczyny. Owinął mnie zimny podmuch, gdy posadzka zaskrzypiała
pod moim ciężarem. Zabarwiony światłem gazowych lamp kurz kłębił się w
powietrzu. Spojrzałam na ukryty w mroku sufit, na obrośnięty pajęczynami
żyrandol. Znajdowałam się na pierwszym piętrze. Dostrzegłam drugi pokój, do
którego weszłam po chwili. Drzwi szafy były otwarte, pościel na łóżku
odrzucona, jakby ktoś przed chwilą wstał. Moje spojrzenie padło na ramy
portretu, gdzie widniały trzy postacie. Dwoje dorosłych ludzi, małżeństwo.
Kobieta, która trzymała w rękach zawiniątko. Dziewczynka miała włoski do
ramion, koloru brązowego. Uśmiechała się pokornie do zdjęcia. Jej oczy, dziwnie
znajome kogoś mi przypominały. Przeszłam do następnego pokoju. Już na drzwiach
wisiał napis „Ray”. Pokój był przestronny, kiedyś musiał być piękny. Wielkie
łoże z drewnianymi, ręcznie rzeźbionymi oparciami stało na środku pokoju. Okno
przysłaniało długie, aksamitne zasłony, z sufitu zwisał pokryty grubą warstwą
kurzu żyrandol. Obrazy na ścianach i łoże też pokrywał kurz.
Nagle usłyszałam skrzypnięcie podłogi.
Ktoś wbiegł po schodach na górę. Ruszyłam w kierunku dźwięku, do pokoju w
którym się obudziłam. Na środku siedziała skulona kobieta z portretu, trzymając
w rękach małe dziecko.
-Przepraszam, gdzie ja właściwie
jestem? – Odparłam niepewnie, stając jakiś metr od kobiety. Nic nie
odpowiedziała. Jej długie, ciemne włosy opadały na twarz. Po chwili usłyszałam
kolejne skrzypnięcie podłogi, a w drzwiach stanął mężczyzna w pelerynie. Spojrzałam
w jego oczy, chcąc dowiedzieć się, gdzie jestem. I kiedy otworzyłam usta, do
pokoju wpadło światło słoneczne. Nagle nastał dzień, słyszałam ćwierkające
ptaki na gałęzi. Podłoga pod moimi stopami była czysta i nienaganna. Wszelki
kurz ze ścian zniknął, jakby na nowo dom zaczął tętnić życiem.
-Już czas.
-Nie oddam Ci dziecka! – Wrzasnęła
kobieta podrywając się z ziemi. Była przerażona widokiem mężczyzny. Szybko
zrozumiałam, że również powinnam się bać.
-To dziecko musi zginąć, wiesz o tym.
Jeśli my tego nie zrobimy, przyjdą oni.
-Nie, musi być jakiś inny sposób –
wyszeptała coraz bardziej przerażona, tuląc mocniej dziecko do siebie. – Nie
pozwolę, by zginęła. Ty też nie możesz. To owoc naszej miłości.
-To zakazany owoc, który nigdy nie
powinien rozkwitnąć. – Mężczyzna w pelerynie był opanowany i twardy. Mówił o
śmierci dziecka, małego dziecka. Mimo to, nie wyrażał żadnego współczucia. –
Jeśli mi jej nie oddasz, wezmę ją siłą.
Wiedziałam, że kobieta nie odda
dziecka. Serce nakazało mi je bronić, więc stanęłam między kobietą, a
mężczyzną, mamrocząc przekleństwa pod nosem. Zbliżał się krok po kroku i jakby
nie słuchał tego, co mówię. Słyszałam bicie własnego serca. Strach znów wdarł
się do mojego umysłu, a on był coraz bliżej. Przygotowałam się na atak.
Wiedziałam, że mnie pokona, mimo to chciałam walczyć. Zapragnęłam obronić
niewinne dziecko przed śmiercią.
-Zatrzymaj się do cholery! – Wrzasnęłam
nie schodząc mu z drogi. Ale on się nie zatrzymał. Stało się coś dziwnego. Mężczyzna
przeszedł przeze mnie, jakbym była duchem. Osłupiała, rozdziawiłam usta, nie
wiedząc co się stało.
-Ona nigdy się nie podda – wychlipała
kobieta, gdy on wyciągnął zza pazuchy sztylet i wbił jej prosto w pierś. Po chwili
kobieta osunęła się bezwiednie na ziemię, upuszczając dziecko. W mgnieniu oka
jej ciało się rozłożyło i został po nim tylko popiół. Stłumiłam w sobie wrzask,
będąc przerażona tym, co widziałam. Tajemniczy przybysz podniósł dziewczynkę z
ziemi. Jej bursztynowe oczy igrały z promieniami słonecznymi. Była spokojna.
-Wreszcie cię mam, Ivone – syknął do
siebie, śmiejąc się pogardliwie. I gdy miał zamiar opuścić dom, dziewczynka
zapłonęła żywym ogniem powodując, że mężczyzna wypuścił ją z rąk. W górę wystrzeliła
smuga pomarańczowego światła, która rozprzestrzeniła się po całym pokoju,
oślepiając mnie.
-Ivi! – Poczułam, jak ktoś potrząsa mym
ciałem. Nad sobą zobaczyłam zaniepokojoną Verę. Zamrugałam kilkakrotnie oczami
przyzwyczajając się do jasnego pomieszczenia.
-Co się stało?
-Miałaś chyba jakiś koszmar. Wierzgałaś
nogami i krzyczałaś jak opętana.
Wyprostowałam się, ocierając z czoła
pot. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że to był tylko sen. Sen na
jawie.
-Co ci się śniło?
-Nie pamiętam – skłamałam, wstając z
łóżka. Przemyłam twarz zimną wodą, spoglądając w lustro. Brązowe włosy stały na
wszystkie strony, oczy miałam zapadnięte, a na czole kilka bruzd. Westchnęłam
przerażona koszmarem. Kim byli ci ludzie i co się stało z tą dziewczynką? Ten
sen był zbyt realny. Musiał coś oznaczać.
Był czwartek. Tego dnia scenę zajmowała
Jenna wraz ze swoją zgrają patyczkowatych blondynek. Ubrana w różowo czarny
strój, którego z całych sił nienawidziłam, przemierzałam pustą salę trzymając
tacę w ręce. Nie było wielu klientów, więc większość dziewczyn nawet nie zeszła
na dół. Co więcej, wszystkie się bałyśmy. Zaginęła kolejna dziewczyna. Nikt nie
wiedział, gdzie się podziała i co się z nią stało. Nikt też z klientów nie
zdawał sobie sprawy, że coś się dzieje. Zakazano nam o tym mówić. Szlag mnie
trafiał na myśl o tym, że Larry nic sobie z tego nie robi. Przecież będą
kolejne zniknięcia. Znowu któraś z nas zostanie pozbawiona koleżanki.
Postanowiłam przeciwstawić się Larremu
i doprowadzić do zamknięcia klubu. Odłożyłam tacę na ladę i przemaszerowałam do
jego gabinetu. Odetchnęłam przed drzwiami, układając sobie w głowie słowa i
wtargnęłam do środka.
-Larry, trzeba zamknąć klub! – Ryknęłam
na samym wstępie, a szef, aż podskoczył na krześle. Dopiero po chwili
zorientowałam się, że Larry nie jest sam. Na kanapie siedziało dwóch mężczyzn.
Jeden wysoki o pociągłej, skrupulatnej twarzy, drugi zaś niski i pulchny, z
haczykowatym nosem. O ścianę natomiast opierał się Jackson. Wyglądał jakże
szarmancko w garniturze od Armaniego, który już dawno wyszedł z mody.
-Iv, tyle razy prosiłem, abyś pukała –
odparł łagodnie, choć wiedziałam, że był zły. Gdyby nie ci ludzie, zapewne
nawrzeszczałby na mnie. Cóż, kultura nigdy nie miała u mnie miejsca.
Zlokalizowałam postać Jacksona. Jego sympatyczny wyraz twarzy i ten cwany
uśmiech przyprawiający mnie o mdłości.
-Przepraszam. Nie wiedziałam, że masz
gości.
-Nie szkodzi. Oprowadzę panów po
rezydencji – odparował nagle Jackson, a nieznajomi jak na rozkaz wyprostowali
się i posłusznie wyszli za drzwi. Posłałam Jacksonowi najbardziej pogardliwe
spojrzenie jakie posiadałam i zajęłam miejsce na pustym fotelu.
-Z czym ty znowu wyskakujesz?
-Kim oni są? – Odparłam pytaniem na
pytanie. Właściwie nigdy nie obchodzili mnie biznesmeni, z którymi spotykał się
Larry. Na ogół maczał palce w brudnej robocie, lecz tym razem byłam
podejrzliwa. Gości nigdy nie oprowadzano po rezydencji, a już na pewno nie
przez Jacksona. Ten obślizgły egoista zbyt często pojawiał się w Bers Soft. W
dodatku Larry za bardzo mu ufał. Do czegoż to zdolni są ludzie, jeżeli chodzi o
kasę.
-Nie muszę ci się tłumaczyć z kim robię
interesy – odpowiedział chłodno, jednak wciąż spokojnie.
-Larry – ścisnęłam jego pomarszczoną
dłoń, dodając sobie otuchy i odwagi. – W klubie dzieją się dziwne rzeczy. Dziewczyny
boją się o swoje życie – zaczęłam pewnie, mówiąc przejętym głosem i licząc, że
to pomoże. Mój szef miał jednak serce twarde jak skała.
-Do czego zmierzasz?
-Proszę, abyś zamknął klub do czasu, aż
będzie bezpiecznie.
-Nie ma mowy! – Wybuchnął podrywając
się z krzesła. I diabli wzięli jego złotą cierpliwość. Wyprowadziłam go z
równowagi. Świetnie Ivi, świetnie.
-Zniknęły już trzy
dziewczyny w przeciągu tygodnia! Zamierzasz stać i patrzeć,
jak znikają kolejne? Miałeś zapewnić nam bezpieczeństwo –
obruszyłam się, zakładając ręce na piersi. Wiedziałam, że wrzaskiem niczego nie
wskóram. Na krzyk reaguje się krzykiem.
-Każdego dnia dbam o
wasze bezpieczeństwo oraz interesy. Nie zamierzam zamykać klubu z powodu
ucieczki paru dziwek.
-W takim razie nie
będę występować.
-Proszę bardzo –
odparł, robiąc się czerwony na twarzy. Stąpałam po kruchym lodzie.
–Jeśli chcesz, możesz nawet odejść. Wrócić na ulicę i wieść
szczęśliwe życie w nędzy i rozpaczy. Podoba ci się taka perspektywa? Tam nikt
nie będzie dla ciebie tak łaskawy i hojny – złość, aż kipiała z niego i nie
byłam pewna, co zrobi dalej. Musiałam się wycofać. Co jak co, ale Larry miał
rację. Nie mogłam odejść. Za bardzo przyzwyczaiłam się do życia w luksusie, by
to wszystko zostawić i klepać biedę. Nie mogłam jednak stać bezczynnie i
patrzeć jak znikają dziewczyny. Bo któregoś dnia, to może i ja zniknę?
Nie zamierzałam mówić
Larremu o Charliem, ani o Ethanie. Musiałam szybko
się dowiedzieć, który z nich jest groźny i odpowiedzialny za
zniknięcia. Wiedziałam, że Ethan jest upadłym aniołem. To dlatego nie zestarzał
się ani o dzień i wygląda tak samo, jak 8 lat temu. Nie wiedziałam tylko kim
jest Charlie. Skoro jego ojciec, którym był Remond, umarł choć nie wiedziałam w
jakich okolicznościach, to mogło oznaczać, że jest człowiekiem. Nie znałam
jednak świata demonów na tyle, by móc to stwierdzić. Koniecznie musiałam
porozmawiać z Joshem.
-Przepraszam Larry, nie będę cię już
niepokoić – odparowałam pełna skruchy i w trymiga opuściłam jego gabinet.
Vera
siedziała w pokoju, wpatrując oczy w laptopa. Przebrałam się w piżamkę i
napisałam do Josha. Chciałam wiedzieć wszystko. Poznać fantazyjny świat
demonów. Wiedzieć, jak je odróżniać i mieć świadomość tego, jakie mają moce. W
końcu Josh czytał mi w myślach. Potrafił też sprawić, że widziałam coś czego
tak naprawdę nie ma.
-Co robisz?
– Spytała zaciekawiona Vera, kiedy rozłożyłam się wygodnie na łóżku. Wzruszyłam
tylko ramionami.
-Dowiedziałaś
się już czegoś?
-A propos?
– Zdezorientowana, odłożyłam telefon na szafkę. Nie chciałam, by Vera wiedziała
o Joshu. Ani o nikim innym. Z pewnością nie uwierzyłaby w ani jedno słowo.
-No, na
temat Reymonda!
-Ach –
zupełnie zapomniałam, że Vera wie o zdjęciach. Sprawa z Ethanem mnie tak
przytłaczała, że nie myślałam kompletnie o niczym innym. – Nikt nic nie wie, a
przecież nie zapytam Charliego wprost, czy jest seryjnym mordercą.
-Za to ja
coś odkryłam. Spójrz – wskazała na laptopa. Ruszyłam się z miejsca, by wlepić
oczy w dziwną stronę w internecie, a właściwie bloga.
-Co to
jest?
-To
historia jakiejś dziewczyny. Pisze opowiadanie, a w nim jest dokładny opis
naszego klubu, choć nazwa jest zmieniona. Ale to jeszcze nic – Vera kliknęła na
link, po czym otworzył się kolejny post. Były tam opisane porwania prostytutek
z klubu.
-Czy to nie
brzmi znajomo?
-Sugerujesz,
że jakiejś dziewczynie udało się przeżyć i teraz opisuje to na blogu, w formie
opowiadania? – Spytałam sama nie będąc pewna swych słów. Przecież było to
irracjonalne. Dlaczego miałaby to robić?
-Właśnie
tak myślę. Może w ten sposób szuka pomocy? Kogoś, kto przeżył?
-Dasz radę
ją namierzyć?
-Pewnie,
poszukam na Facebooku.
Kiedy Vera
szukała dziewczyny o Nicku Shann_, ja zaczęłam jeszcze raz przeglądać listę
zaginionych dziewczyn. Nie było tam jednak żadnej takiej dziewczyny. Czy jej
opowiadanie było zwykłym zbiegiem okoliczności? Czy mogło to być możliwe?
-Gotowe.
Shanon Baker. Mieszka na Columbia str 54. To dzielnica handlowa, jakieś pół
godziny drogi stąd.
-Myślisz,
że ona pisze prawdę?
-Nie wiem,
ale warto się przekonać. Wreszcie mamy jakiś trop, a nie szukamy na ślepo.
-Masz
rację, sprawdzimy to jutro – odparłam zadowolona z siebie. Jeśli ta dziewczyna
rzeczywiście żyła w Bers Soft i ocalała po porwaniu, to mogła nam sporo
powiedzieć. Liczyłam też na to, że odnajdziemy pozostałe dziewczyny.
-Ivi…
-Co?
-Twój
telefon – wpierw spojrzałam na Verę, by po chwili doskoczyć do szafki nocnej. Z
uśmiechem przyklejonym do twarzy pomyślałam, że Josh nareszcie się odezwał.
Niestety, numer należał do Charliego. Znów zaczął mnie nękać słodkimi smsami.
Zniechęcona odłożyłam telefon, kierując myśli w inną stronę.
-Wiesz, że
widziałam dzisiaj Jacksona.
-Jak to,
gdzie? – Spytała, leżąc już w swoim łóżku.
-Był u
Larrego z jakimiś dziwnymi typami. On coś kombinuje.
-Nie
przesadzaj, Iv – rzekła lekceważąco. Jak zwykle go broniła. Niekiedy
doprowadzało mnie to do szału. Miałam wrażenie, że Vera nie widzi jak bardzo
zły jest Jackson. Z pewnością coś ukrywał, nie byłam głupia.
-Jackson
jest biznesmenem, a to pewnie byli jacyś handlarze.
-Oprowadzał
ich po rezydencji! – ryknęłam oskarżycielsko, ale ona tylko wzruszyła
ramionami. Jakbym jej powiedziała, że Fort zabił kogoś, i tak by nie uwierzyła.
Ciekawa byłam, co ona w nim widzi, bo ja oprócz okrutnego drania po
czterdziestce nie widziałam nic.
-Idę się
napić – fuknęłam wychodząc. Naprawdę nie rozumiałam przyjaciółki. Mogła mieć
każdego, a wybrała podstarzałego dupka, szastającego kasą. Może w ten sposób
chciała zapewnić sobie byt? A może tak naprawdę szukała ojcowskiej miłości,
której nie dane było jej zaznać? Sama już nie wiedziałam.
Gdy
schodziłam do spiżarni zauważyłam zapalone światło i uchylone lekko drzwi.
Przywarłam do ściany słysząc głos Margarett.
-Larry, to
się musi skończyć. Klub nie może tak funkcjonować.
-Obiecałem
mu i dotrzymam słowa.
-Ale Larry
– jęknęła Margarett. To było dziwne. Nie dość, że nasz szef był w spiżarni, co
rzadko się zdarzało, to jeszcze szeptał.
-Chyba nie
chcesz sprowadzić na siebie gniewu czarnej armii. Zapomniałeś już, co się
zdarzyło wtedy?
Czarna
armia, już gdzieś to słyszałam, ale na pewno nie od Margarett. Mój mózg zaczął
pracować na pełnych obrotach. Słyszałam już rozmowę Josha z Ethanem o
tajemniczej Czarnej Armii. Czy to wszystko nagle zaczęło się ze sobą łączyć?
-Dosyć
tego, wiem co robię. Zapewnił mi bezpieczeństwo i ja mu wierzę.
-Bezpieczeństwo?
Przejrzyj na oczy Larry! Dzieje się to samo co… - Margarett nie dokończyła
zdania. Zamiast tego usłyszałam świst powietrza, a następnie głośny huk. To
Larry uderzył kobietę. Jego mocna dłoń odbiła się na jej policzku.
-Nie będę
cię słuchał. Zapomnij o tamtej sprawie, bo pożałujesz – Rozkaz Larrego wydawał
się straszliwą groźbą. W życiu nie widziałam go w takim stanie. Był
roztargniony i wściekły. Uparcie trzymał się swego zdania i to mnie zdziwiło.
Owszem, zawsze był uparty i obstawiał przy swoim, jednak gdy chodziło o klub,
słuchał Margarett. Ona zawsze mu pomagała.
Odskoczyłam
od ściany i schowałam się w ciemnej wnęce słysząc szuranie butami o posadzkę.
Po chwili mężczyzna szybkim krokiem opuścił spiżarnię. Spojrzałam w głąb
pomieszczenia. Na ziemi siedziała opiekunka, przyciskając rękę do twarzy.
Widziałam, jak z jej oczu płynęły łzy.
Następnego
ranka wstałam bardzo wcześnie. Nie powiedziałam Verze o wczorajszym incydencie
w spiżarni. Kiedy przyszłam do pokoju, ona już spała. Z resztą, im mniej wie,
tym lepiej dla mnie. Nie chciałam jej okłamywać, ale musiałam też chronić
tajemnicy Josha. Nie miałam przecież na celu rozpowiadania wszystkim o tym, że
znam upadłego anioła. Poza tym, Czarna Armia na pewno miała z nim coś
wspólnego. A ja musiałam dowiedzieć się co.
-Wstawaj,
pora spotkać się z Shanon! – Rzuciłam na łóżko przyjaciółki ubrania, gdy ta
przeciągała się leniwie.
-Która
jest?
-Siódma
rano – wyszczerzyłam kły w jej stronę, napotykając obruszoną minę Very.
Wiedziałam, że nie należy do rannych ptaszków, ale trzeba czasem wstać skoro
świt.
-Zwariowałaś?
Nie wstaję prędzej niż przed dziesiątą!
-Wstawaj
leniwa jędzo! – rzuciłam się na jej łóżko, by po chwili zwalić ją na ziemię.
Jakieś pół
godziny później opuściłyśmy rezydencję szybkim krokiem. Chciałam zdążyć na
autobus, który miał nas zawieźć wprost ku celowi. Przy bramie zatrzymała mnie
Vera, uśmiechając się parszywie.
-Ivi –
chytry uśmiech zagościł na jej twarzy. Już wiedziałam, że szykuje coś
diabolicznie złego, albo szalonego. Zawsze miała nietuzinkowe pomysły. – Po co
mamy gnać na autobus, jak możemy wziąć któryś z wozów Larrego?
-Oszalałaś?
– Ten pomysł zdecydowanie przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Vera jest
wariatką z natury, ale że też wymyśliła coś takiego?
-Przecież
ty fatalnie prowadzisz!
-Oj tam,
nie będzie tak źle. Ostatnio brałam dodatkowe lekcje u Jacksona.
Spojrzałam na nią hardym wzrokiem, wstrzymując oddech.
Naprawdę nie lubiłam, gdy o nim wspominała. Zastanawiając się jednak nieco
dłużej nad jej pomysłem, uznałam że jest dobry. W końcu liczy się wygoda i
czas. A miałam go przecież mało. Przytaknęłam na jej propozycję, kierując się
do garażu.
-Weźmy coś,
co nie rzuca się w oczy.
-Ten jest
idealny – stanęłam przed niebieskim Subaru, które mieniło się na wszystkie
strony.
-Tak,
zdecydowanie nikt nas nie zobaczy w tym cacku – Vera zakpiła ze mnie,
zakładając ręce na piersi. W obecnej chwili miałam gdzieś jej słowa. Jak
szaleć, to szaleć. Czemu miałabym nie zaryzykować? Larry posiadał mnóstwo
samochodów. Nie zorientuje się nawet, jak na chwilę pożyczymy któryś z nich.
-Chyba
umiesz okiełznać tą bestię?
-Wskakuj.
Z rykiem
silnika, który wydobył się spod maski niebieskiej bestii wyjechałyśmy na ulicę.
Pokładałam wielkie nadzieje w umiejętności Very. Co rusz obserwowałam co robi.
Kradzież auta to jedno, a kierowanie nim, to drugie. Nie miałam zamiaru zginąć
w wypadku.
Po niecałej
godzinie, gdyż zabłądziłyśmy gdzieś na śródmieściu, dotarłyśmy do celu. Dom był
mały, ale za to uroczy. Domek jednorodzinny, był koloru zielonego z czerwonym
dachem. Na jednej ze ścian tego domu rósł bluszcz, który pięknie komponował się
z resztą. Ramy okien były brązowe i w każdym z nich można było zauważyć inny
kolor zasłon. Drzwi również były brązowe ale dodatkowo wyryto na nich wzorek z
kwiatów i liści. W dwóch oknach, które znajdowały się z prawej i lewej strony drzwi postawiono
czerwone doniczki z również czerwonymi pelargoniami. Przed drzwiami wejściowymi
leżała wycieraczka z wizerunkiem owieczki, która mówiła : "witamy".
Przy domku stał też garaż, którego dach posłużył za taras, na którym leżały
chwilowo złożone krzesła i stół ogrodowy. Całość okalało ogrodzenie zrobione z
czerwonych cegieł i czarnych prętów. Odetchnęłam kilka razy i nacisnęłam na
dzwonek.
-Dobra,
więc jak to rozegramy? Dobry i zły glina?
-Oszalałaś?
– Poirytowanie namalowało się na mojej twarzy. Vera najwyraźniej uznała, że
warto pobawić się w detektywa i przeprowadzić śledztwo. Denerwował mnie jej
zabawny humor. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ważne miało być to
spotkanie.
-No co? W
każdym filmie tak jest. Będziemy jak faceci w czerni! Ja chcę być Willem, jest
ładniejszy!
-Uspokój
się.
-No weź! To
w takim razie komisarz Rex i pies? Chociaż nie wyglądam na psa, ale potrafię
świetnie go naśladować. Pokazać ci?
-Po prostu
bądź sobą – upomniałam ją, kręcąc głową.
-Ale to nie
będzie zabawne! Już wiem. Będę jak Tomy Lee Jones w ściganym! – ryknęła, gdy
drzwi się otworzyły. Pora zacząć przedstawienie.
***
Cześć kochane dzieciaki! Więc, na swoje wytłumaczenie nieobecności mam usprawiedliwienie. Napisałam nowy rozdział, który mi się podoba. Wiem, że nie było tu Josha, ale muszę prowadzić wątek, a to nie wymaga jego obecności. Mam już plan, co wydarzy się dalej. Ogółem zamierzam zrobić wielką rewolucję na blogu. Zmienić szablon i wszystkie zakładki, więc spodziewajcie się niebawem zmian.
Nie wiem, czy dodam coś przed świętami. Gdybym nie dodała, to już teraz życzę Wam Wesołych Świąt!
Ps. podobały się podkłady muzyczne? Mogę dodawać muzykę do tekstu czy wolicie bez?
Buziaki!
Nawet nie wiesz, jak ja cię kocham za ten rozdział ;*
OdpowiedzUsuńNajbardziej podobał mi się początek. Ten sen był wspaniały i podejrzewam, że to ona jest tą dziewczynką. Jestem bardzo ciekawa, kim ona jest, że i Josh z "ekipą" o niej gadali i że stało się coś tak strasznego, że jak była mała to chcieli ją zabić. Świetnie pokazałaś jej emocje, jak i jej matki (tak podejrzewam, ze to jej mama).
Jestem też zadowolona, że Iv i Vera odkryły coś w związku ze znikaniem kolejnych dziewczyn z klubu.
PS Odpisałam u siebie na twój komentarz ;)
A i zapomniałam! Zaintrygowałaś mnie faktem, ze Larry coś wie o tych zniknięciach, a nic nie robi z tym! Do tego uderzył kobietę? Co za cham i prostak i w ogóle debil! ;D
UsuńTen cały Laryy od początku mi się nie podobał, ale teraz to już wg. Wie co się dzieje i nic z tym nie robi?
OdpowiedzUsuńCiekawe czego dowie się Ivi i Vera od tej dziewczyny?
Czekam na nowy rozdzi i mam nadzieję, że pojawi się jeszcze przed świetami ;D
Pozdrawiam ;*
No, no... warto było czekać! Hmmm... mała dziewczyna która zajęła się ogniem? Rozbudziłaś moją wyobraźnię! Teraz mam już parę tez na temat przyszłych wydarzeń. Larry jest może chamem, ale jest ciekawą postacią i nie jest jednowymiarowy i z jego słów wynika, że coś go zmusza do takiego postępowania ( oczywiście nie podoba mi się to co robi, ale nie jest zły do szpiku kości chyba;)). Vera rock's!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam;)
Jak ja nie lubię dostawać kary! :D Przez to dopiero dzisiaj mogłam przeczytać ten cudowny rozdział. Jest długi i naprawdę bardzo mi się podobał. Ten sen był bardzo intrygujący. To ona była tą małą dziewczynką, co nie powinna się urodzić? Jak tak, to robi się coraz bardziej ciekawie i tajemniczo. Tyle rzeczy jest jeszcze niewyjaśnionych i to mnie przyciąga do Twojego bloga. Jestem ciekawa czy ta dziewczyna z bloga naprawdę przeżyła porwanie i jak będzie wyglądało to spotkanie.
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się rewolucji! Lubię takie rzeczy. :D
Pozdrawiam i zapraszam do siebie. :*
[otchlan-czasu]
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTeż nie wstaję wcześniej niz przed dziesiątą (jak mam wolne) hahaj.. :D Ciekawe co ten Jackson planuję! Podobał mi sie ten opis "Wyglądał jakże szarmancko w garniturze od Armaniego, który już dawno wyszedł z mody." Czytałam go trzy razy!! :) Oprócz tego, czekam wreszcie na Josha!
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział u mnie: [dzien-dobry-renesmee]
Hej. Pierwszy raz komentuje twoje opowiadania. Są bardzo ciekawe i nie mogę doczekać się dalszej części. Zastanawiam się czego dowiedzą się od Shanon.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nie no...
OdpowiedzUsuńJuż nie wiem co Ci napisać w komentarzu.....
Chcę więcej i więcej.
Jesteś wspaniała.